ECHO PORTOWCÓW – Grzegorz Niciński
W Gdyni z Grzegorzem Nicińskim spotkał się Andrzej Szewczyk. Grzegorz Niciński był napastnikiem w Pogoni Szczecin.
Andrzej Szewczyk:
– Grzegorz, Jesteś wychowankiem Arki Gdynia. Opowiedz krótko jak trafiłeś do zespołu Granatowo-Bordowych, jak wspominasz tamten okres?
Grzegorz Niciński:
– Jeżeli chodzi o Pogoń, to był to przeskok do większej piłki. W Arce Gdynia grałem w reprezentacjach młodzieżowych. Tam też ówczesny Dyrektor Sportowy Andrzej Rynkiewicz, spotkał się ze mną odnośnie transferu. Generalnie transfer był już nieunikniony. Był rok 1995 , poszedłem zimą z Maćkiem Faltyńskim do ekstra klasowej Pogoni Szczecin, gdzie wtedy trenerem był Orest Lenczyk. Oczywiście fajny okres gry w Pogoni. Mogłem się w niej rozwijać jako zawodnik przez trzy i pół roku. Po tym czasie, poprzez swoją dobrą postawę na boisku odszedłem do Wisły Kraków.
A. Sz:
– Który mecz w Pogoni wspominasz jako dobry?
G. N:
– Ciężka powiedzieć. To było tak dawno , długi okres grania w drużynie ze Szczecina. Była to wczesna pierwsza liga potem spadek, potem awans. I tu dużo się działo. Był fajny ludzki zespół, dużo młodych zawodników, począwszy od Radka Majdana, Maćka Stolarczyka, Olka Moskalewicza i dużo innych zawodników. Mógłbym tutaj mówić o kilkunastu osobach. Zespół, który spadł z Ekstraklasy a potem do niej powrócił. To na pewno było dobre w moim rozwoju i bardzo dobrze się czułem w Pogoni Szczecin. Na pewno granie w niej to był krok w mojej dalszej karierze piłkarskiej.
A. Sz:
– A którego trenera najbardziej wspominasz w Pogoni?
G. N:
– Trudno tak wskazać, wyróżnić. Na pewno jak przychodziłem do Szczecina, był trener Orest Lenczyk moim pierwszym trenerem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Potem były oczywiście zmiany trenerów. Trener Romuald Szukiełowicz, Janusz Pekowski i jeszcze inni trenerzy. W tamtym okresie gry były różne zawirowania. Pamiętam jak przychodziłem to Pogoń, jeżeli dobrze pamiętam, to była na trzecim miejscu po pierwszej rundzie i spadła z pierwszej ligi. To był szok na pewno dla całego Szczecina, ale szybko pozbieraliśmy się i w następnym roku awansowaliśmy. Więc miło, fajnie wspominam ten okres w klubie jako piłkarz. Jako trener już nie.
Będąc trenerem Arki, jak graliśmy z Pogonią w Szczecinie to przegrywałem. Straciłem pracę po porażce z Pogonią Szczecin, przegrywając 5:1. Ale takie jest życie piłkarza i trenera, raz się wygrywa a raz przegrywa.
A. Sz:
– W 1998 roku, przeniosłeś się do Wisły Kraków, gdzie osiągnąłeś więcej niż w Pogoni: Mistrzostwa Polski, Puchar Ligi, Superpuchar. Jak wspominasz klub z Krakowa?
G. N:
– Na pewno poprzez dobrą grę w Pogoni Szczecin, spodobałem się trenerowi Wojciechowi Łazarkowi. Pamiętam jak dziś, gdy zadzwonił do mnie odnośnie transferu. Była zima, w klubie źle się działo. Nie było środków finansowych. Miałem nadzieję, że mój transfer zdołał choć trochę tę dziurę budżetową załatać. Po roku również odszedł do Wisły Olek Moskalewicz. Następnie odeszli także Radek Majdan i Maciej Stolarczyk. Wspomnę, że podczas meczu Pogoni z Wisłą Kraków, przegrywaliśmy 2:0. Strzeliłem dość szybko wyrównującą bramkę, potem podałem piłkę do Piotrka Mandrysza, który wyrównał na 2:2. To był taki mecz, gdzie na trybunach siedzieli nowi właściciele Wisły Kraków. Myślę, że tą właśnie grą wtedy, podpisałem swój nowy kontrakt z Krakowem. Uważam, że był do dobry wybór, dobry okres. Wisła była topową drużyną w kraju. A ja przez cztery lata gry w Wiśle Kraków, utrzymałem się w tak silnej drużynie. Zachodziły tam duże zmiany, odchodziło i przychodziło wielu piłkarzy. Ja przez ten czas, potrafiłem się w tej kadrze utrzymać. Oczywiście grałem, nie grałem. Ale te mistrzostwa, te mecze pucharowe, znaczą dla mnie wiele, bo to osiągnąłem grając na tak wysokim szczeblu.
A. Sz:
– Można by było powiedzieć, że do Wisły przetarłeś drogę innym? Pociągnąłeś za sobą Olka, Radka, Maćka…
G. N:
– Nie tak do końca. „Olo” przychodził jakby za mojej kadencji. Przychodził po roku czasu, mojej gry w Wiśle. Potem tak się złożyło, że cała przygodę z piłką, wspólnie kontynuowaliśmy.
Później poszedłem do Zagłębia Lubin, potem doszedł Olek. Odszedłem do Arki, „Olo” przyszedł do Arki. Taki fajny epizod i kilka ładnych lat wspólnej gry na wysokim poziomie w Ekstraklasie, właśnie w różnych klubach .
A. Sz:
– No właśnie, Arka często grała z Pogonią o utrzymanie albo o wejście do Ekstraklasy. Tak samo było z GKS Bełchatów.
G. N:
– Pamiętam ten mecz, po którym spadliśmy. To było coś niesamowitego, że po pierwszej rundzie mieliśmy czwarte czy trzecie miejsce. Jechaliśmy na ostatni mecz do Bełchatowa i byliśmy pewni tego, że wygramy. Mecz przegraliśmy. Na pewno nas to zabolało. Mecz tak się ułożył, że od dwudziestej minuty graliśmy w „ dziesiątkę” po głupiej kartce czerwonej i uważam że niesłusznej . Wyrównaliśmy na 1:1, ale to było za mało, ponieważ w doliczonym czasie gry, zespół z Bełchatowa strzelił drugą bramkę. To był spadek z Ekstraklasy. Potem mnie już nie było w Pogoni, ale wiem, że w podobnym meczu właśnie z GKSem po bramce Piotrka Mandrysza to zespół ze Szczecina się utrzymał, a Bełchatów spadł z ligi. Takie były czasy w Pogoni, że balansowało się na pograniczu utrzymania. Ale dla mnie fajny okres gry w Szczecinie, będę to pamiętał do końca życia.
A. Sz:
– Po Wiśle Kraków, odszedłeś do Zagłębia Lubin. Powiedz szczerze, czy nie dostałeś propozycji od Pogoni, żeby wrócić do Szczecina?
G. N:
– Propozycja była z Pogoni Szczecin za kadencji Sabriego Bekdasa. W tym czasie trener ś.p. Janusz Wójcik się mną interesował. Wtedy w Pogoni było wielu zawodników jak Kaziu Węgrzyn, Grzesiu Kaliciak czy inni. Nawet byłem na rozmowach w Szczecinie. Tego samego dnia, późnym wieczorem, zadzwonił do mnie trener Orest Lenczyk czy nie chcę zostać w Wiśle. Poinformował mnie, że przychodzi do Wisły, oczywiście nie obiecywał mi grania. Podjąłem wtedy decyzję, że jednak zostanę. Potem z trenerem zagraliśmy w Pucharach, były Mistrzostwa Polski więc podjąłem taki a nie inny wybór.
A. Sz:
– W 2010 roku grałeś w Orkanie Rumia. To był o wiele niższy poziom piłki. Jak to wspominasz?
G. N:
– To było tak zwane „miękkie lądowanie”. Ja uważam, że ciężko się pogodzić zawodnikowi z odejściem na piłkarską emeryturę. Tego się nie zauważa. Ja to widzę dopiero teraz, już jako trener. A wcześniej jako zawodnik 36-37 letni tego nie dostrzegałem . Ewenementem jest oczywiście Bartek Ława gdzie w wieku 41 lat gra na poziomie III ligi. Ale zawodnik tak doświadczony wystarczy, że nie widzi pewnych rzeczy. Trzeba mu pomóc w skończeniu gry na poziomie profesjonalnym. Bo ta jedna bramka już nic nie zmieni. Trzeba znaleźć sobie miejsce w życiu, po skończonej karierze piłkarskiej. Ja byłem grającym asystentem w Orkanie Rumia u trenera Bolesława Oblewskiego, potem już sam przejąłem zespół. Chciałem spróbować jako trener, miałem ku temu predyspozycje. Prawda jest taka, że nie każdy zawodnik, który kończy grać w piłkę będzie menedżerem, trenerem lub scautem. Oczywiście nie ma wiele miejsc pracy przy piłce, ale nie każdy się w tym dobrze czuje. Ja chciałem to sprawdzić na własnej skórze. Byłem przez chwilę w Orkanie zawodnikiem-trenerem, potem odszedłem. Miałem pół roku czasu wolnego. Zapisałem się na kurs trenerski UEFA . A następnie dostałem propozycję z Gryfa Wejherowo. Tak jako młody trener zacząłem pracować, później jak się okazało z sukcesami. Awansowaliśmy do II ligi. Jak przyszedłem do Gryfa, zespół był na czternastym miejscu. Jakbym przyszedł do Wejherowa i powiedział wtedy Prezesom, że ja przychodzę i będzie awans za rok i będziemy grali w ¼ Pucharu Polski… to by powiedzieli wszyscy, że przyszedł zawodnik „Fantasta”, który wciska nam bajki. Bo to coś nie bywałego. Oczywiście w tym okresie był fajny zespół, ludzki taki. Biliśmy się o awans z Orkanem Rumia i Kotwica Kołobrzeg. Gdzie zapewniliśmy sobie awans. Potem była fajna przygoda pucharowa. Wejherowo przyjmowało na murawie kluby pierwszoligowe, później kluby z Ekstraklasy jak Górnik Zabrze z trenerem Adamem Nawałką czy Koronę Kielce. Następnie dwu mecz z Legią Warszawa. Przy Łazienkowskiej zremisowaliśmy 1:1 w doliczonym czasie gry. Byliśmy przeszczęśliwi, że mogliśmy w ogóle tam zagrać. To mi pokazało mi, że jako trener mam ku temu predyspozycje. Nawet w niższych ligach można mieć swoje marzenia i swoje cele. Po pracy w Wejherowie po reorganizacji ligi, gdzie spadało praktycznie dziesięć drużyn odszedłem i czekałem na propozycję.
Potem Darek Dźwigała zaproponował mi pracę trenera asystenta w Arce Gdynia. Tak właśnie znalazłem się w tym klubie.
A. Sz:
– No właśnie. Z powrotem wróciłeś do Arki z którą awansowałeś do Ekstraklasy. Potem w kwietniu 2017 roku Arka, dzięki Tobie znalazła się w finale Pucharu Polski.
G. N:
– No tak. Dwa i pół roku w Gdyni. Uważam, że to jest bardzo duży czas. Ja odchodząc z Arki, życzyłem każdemu trenerowi żeby tak długo pracował w Arce oczywiście jak ja. Rozpocząłem pracę jako samodzielny trener po odejściu Darka Dźwigały. Sam już prowadziłem drużynę. Udało nam się po roku awansować z dość dużą przewagą. Był to awans w dobrym stylu. Potem Ekstraklasa, z którą się zderzyliśmy. Na koniec rundy zasadniczej, zajęliśmy ósme miejsce. Wszyscy byli zadowoleni i – to można powiedzieć – że nie do końca było dla mnie dobre. Wiadomo, że wiosna jest bardzo trudna. Oczywiście awansowaliśmy do finału Pucharu Polski. Po pamiętnym meczu przegranym z Pogonią Szczecin 5:1, który się przyczynił do mojego zwolnienia z Arki. To się zbiegło z finałem Pucharu Polski, na który już nie dojechałem jako trener. Na pewno przeżyłem to bardzo, bo moim marzeniem było zagrać jako trener na Stadionie Narodowym. Nie oszukujmy się tutaj… na tym stadionie może grać tylko reprezentacja Polski i finaliści Pucharu Polski. Niestety tam nie było mi dane zagrać. Jak i to przeżyłem to uważam, że w piłce już nic mnie nie zaskoczy. Jestem dość mocny psychicznie a takie jest życie. Na nikogo się nie obrażam, normalnie funkcjonuję, przychodzę na Arkę na mecze, pokazuje się wszędzie. Uważam, że zrobiłem więcej dobrego niż złego w Gdyni. Myślę, że tutaj mój okres pracy był z sukcesami dla mnie i dla klubu.
A. Sz:
– Powiedz mi Grzesiu, odnośnie tego finału… Czy włodarze Arki tak się uparli, żebyś już nie doczekał tego meczu? Przecież to by było nagrodą, za to co zrobiłeś dla klubu?
G. N:
– Nie. Chodziło tutaj też o utrzymanie Arki w Ekstraklasie. Nie oszukujmy się. Przegraliśmy pod rząd kilka meczów i tutaj reakcje działaczy były takie, a nie inne. Pamiętam, że po porażce z Pogonią 5:1 wróciliśmy w sobotę w nocy. Wiem, że już ten mecz oglądał Leszek Ojrzyński i w niedzielę spotkałem się tylko wieczorem z prezesem Pertkiewiczem. Spotkanie odbyło się w pełnej kulturze, jemu też nie było łatwo mnie zwalniać, ale takie są fakty. Myślę, że takie sytuacje się dzieją w piłce nożnej i ja nie miałem żadnych pretensji. Rozstaliśmy się wszyscy w zgodzie. Oczywiście dobrze życzę Arce, życzyłem i będę życzył. Nie jestem żadnym złośliwcem, że jak mnie nie ma to żeby było jak najgorzej. Takie jest życie trenera. Ja na pewno nie pierwszy i nie ostatni raz w taki sposób zostałem zwolniony.
A. Sz:
– Potem trafiłeś do Chrobrego Głogów.
G.N:
– Chrobry, to klub w którym znalazłem się za namową Irka Mamrota. Odchodząc do Jagiellonii Białystok, poinformował mnie, że będzie tam wolne miejsce. Jakbym chciał to mogę tam przejść. Po rozmowie z dyrektorem klubu, podjąłem taką a nie inną decyzje, że spróbuję. Prowadziłem Chrobry Głogów przez dwa lata. Odszedłem bez jakichś większych sukcesów, gdzie w pierwszym roku byliśmy bardzo wysoko. Potem zajęliśmy dziewiąte miejsce. W drugim sezonie było trochę gorzej. Do końca walczyliśmy o utrzymanie, ale się utrzymaliśmy. Te dwa lata ukształtowały mnie jako trenera jeszcze bardziej. Nowe doświadczenie, nowy zespół ludzki, nowy klimat. To na pewno gdzieś pomoże mi w dalszej pracy trenera.

A. Sz:
– Historia zatoczyła takie jak by koło, gdzie po sześciu latach wracasz z powrotem do Wejherowa.
G. N:
– Tak. Wróciłem tutaj z czego się bardzo cieszę. Gramy, staramy się i na pewno mamy tam jakieś ciche cele, o których nie chciałbym się głośno wypowiadać.
A. Sz:
– Grzegorz, grałeś w Granatowo-Bordowych barwach. Na przestrzeni tych lat dużo się pozmieniało w świecie piłkarskim. Śledzisz Pogoń?
G. N:
– Tak, oczywiście! Grałem w niej pewien okres. Mam wszędzie kolegów, utrzymujemy kontakty i widzę jak drużyna funkcjonuje. Na pewno Pogoń jest ciekawie rozwijającym się klubem. Zauważamy wszyscy, że nie tylko stadion, ale cały klub idzie wciąż do przodu w dobrym kierunku. Wydawało się, że będzie troszeczkę lepiej ale taka jest piłka. Trzeba być cierpliwym i miejmy wszyscy nadzieję, że wszystko potoczy się jeszcze z większym rozmachem. Chciałbym, żeby Pogoń liczyła się w walce o wyższe miejsca w Ekstraklasie. Dużo wskazuje na to, że organizacja klubu i cała reszta idzie w dobrym kierunku. Na pewno potrzeba czasu na to. Osoby, które decydują w klubie, wiedzą jak to wszystko prowadzić, żeby Pogoń była w elicie polskiej piłki i grała o te wyższe cele, niż szóste czy ósme miejsce.
A. Sz:
– A jak oceniasz wzmocnienia jako trener, były zawodnik? Wiadomo, że przyszedł Alexander Gorgon i Luka Zahović.
G. N:
– Są to obcokrajowcy. W piłce jest tak, że jedni się wstrzelą od razu, a drudzy nie. Na pewno jest scauting, który działa na lepszym czy gorszym poziomie. W Szczecinie się wszystko tworzyło od podstaw. Trudno coś się buduje a zepsuć można wszystko w pięć sekund. Aby to wszystko zbudować, to potrzeba naprawdę dużo cierpliwości i czasu.
A. Sz:
– Grzegorz, czy chciałbyś przekazać parę słów kibicom Pogoni?
G. N:
– Jest stadion, jest fajna atmosfera. Życzę Pogoni, żeby grała zdecydowanie wyżej. Żeby walczyła o Mistrzostwo Polski czy w Europejskich Pucharach. Na pewno pamiętają to kibice starsi, gdzie Pogoń funkcjonowała na wysokim poziomie, choć to były inne czasy. Życzę pełnej frekwencji na tym nowym stadionie, żeby od ilości kibiców pękał w szwach. Na pewno wybiorę się na jakiś mecz podczas wizyty w Szczecinie. Zawsze się gdzieś tam pojawiam, na razie tylko w hotelu „Panorama” jak Bartek Ława mnie tam odwiedził. Jak przyjechałem z Gryfem Wejherowo na mecz ze Świtem Skolwin i może przyjadę na Chemik Police, na Pogoń II – oczywiście żartuję teraz. Ale oglądam, śledzę i chciałbym żeby poprzez dobrą grę Pogoni spełniło się marzenie, nie jednego kibica.
Myślę, że w tym mieście niebawem coś dobrego się wydarzy i tego życzę wszystkim kibicom jak i całemu klubowi i zespołowi Pogoni Szczecin.
A. Sz:
– Grzesiu, zapraszam Cię jako portowaduma.pl na mecz na nowym stadionie i do zobaczenia w Szczecinie.
G. N:
– Dziękuję Tobie Andrzej, że przyjechałeś tutaj do mnie do Gdyni. Na pewno skorzystam z zaproszenia i do zobaczenia w Szczecinie.
A.Sz:
– Dziękuję i do zobaczenia.
Autor: Andrzej Szewczyk
foto: z archiwum Grzegorza Nicińskiego
Kibic Pogoni Szczecin i Borussi Dortmund.
Komentarze
ECHO PORTOWCÓW – Grzegorz Niciński — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>