Echo Portowców – JACEK CYZIO – część 1.
W Warszawie Andrzej Szewczyk spotkał się z byłym piłkarzem Pogoni Szczecin – Jackiem Cyzio. W Pogoni Szczecin grał w latach 80-tych. W tamtym czasie był najdroższym zawodnikiem klubu. Został sprzedany za rekordową sumę 1 mln dolarów .
Andrzej Szewczyk:
Jacku, jak się grało w Pogoni, co wspominasz z tamtego okresu?
Jacek Cyzio:
– Z Pogoni mam same ciekawe i miłe wspomnienia. To był mój pierwszy seniorski klub od 16 roku życia, jak tylko znalazłem się w Szczecinie. Wychowywałem się tam. Stawiałem pierwsze kroki w Ekstraklasie. Po dziś dzień utrzymuję kontakty z piłkarzami, którzy grali w tamtym okresie, wielu z nich mieszka w Szczecinie. Wszystko co najlepsze kojarzy mi się ze Szczecinem i z Pogonią.
Ś.p. Leszek Jezierski, dał mi możliwość zadebiutowania w pierwszym zespole. Wcześniej zdobyłem Mistrzostwo Polski Juniorów. W ten sposób się wypromowałem. Zostałem najlepszym zawodnikiem, królem strzelców tego turnieju. Zadebiutowałem bardzo szybko w pierwszym zespole. Trener Jezierski na mnie postawił. Grałem ze znakomitymi piłkarzami Pogoni, niektórymi reprezentantami kraju, Marek Leśniak, Marek Sokołowski, Marek Szczech, Jasiu Makowski, Adaś Kensy, Mariusz Kuras, Andrzej Miązek. To są same Legendy Pogoni Szczecin.
Z nimi zdobyłem V-ce Mistrzostwo Polski w 1987 roku. To były moje początki i zawsze Pogoń była i pozostanie w moim sercu do końca życia. Jest najważniejszym klubem, w którym najdłużej grałem.
A.Sz:
Pamiętasz mecze Pogoni, które najbardziej utkwiły Tobie w pamięci?
J.C:
– Tak, przede wszystkim debiut z Bałtykiem Gdynia. Na tym meczu był i zobaczył mnie już nieżyjący mój dziadek. Pierwszy mecz w pucharach z Hellas Verona. Niestety odpadliśmy, ale mam z tego meczu dobre wspomnienia, ponieważ zagraliśmy naprawdę dobre spotkanie. Później już grałem systematycznie. Wychodziłem w pierwszym składzie i tych spotkań było bardzo wiele. Pamiętam mecz, który graliśmy z ŁKS’em. Dziewięćdziesiąta minuta, w bramce stał Jarek Bako. Na murawie znajdowali się sami doświadczeni zawodnicy. Nie pamiętam już wyniku. Był rzut karny, do nich byli wyznaczeni zawodnicy zespołu po kolei. Na pewno Leśniak, bracia Sokołowscy, mógłbym wymienić wiele nazwisk. Na pewno ja nie bylem wyznaczony do tej jedenastki w pierwszej kolejności. Na treningach, w ramach ćwiczeń oczywiście wykonywałem sobie te rzuty karne i zapewne trener to widział.
To był dla nas bardzo ważny rzut karny. Tak naprawdę wtedy zawodnicy z pola się odwrócili i nikt nie chciał strzelać tego karnego, nikt nie chciał brać na siebie tak ogromniej odpowiedzialności. Ja miałem siedemnaście czy osiemnaście lat. Trener krzyknął z ławki.. „no, młody, no”. Podszedłem do tej piłki, Jarek Bako w bramce. Już wtedy ocierał się o reprezentacje. Też młody, ale już bardzo obiecujący bramkarz. I udało mi się tą bramkę strzelić. To była moja pierwsza bramka z rzutu karnego w meczu oficjalnym. I jeszcze tak ważna dla mnie, bo starsi zawodnicy nie chcieli tego rzutu karnego wykonywać. Ja nie miałem w sobie żadnego strachu, obawy. Podszedłem, strzeliłem i i to celnie.


A.SZ:
To budujące, ważne przeżycie dla tak młodego zawodnika.
J.C:
– Bardzo budujące. Później po wielu, wielu latach, jeszcze raz przeżyłem podobną sytuację.
Grałem wtedy w Turcji, w Trabzonsporze. Jarek Bako bronił w Besiktasie. Jest 86-87 minuta. Graliśmy wtedy bardzo ważny mecz w Istambule z jego drużyną. Ja na obronie. Ówczesny trener Trabzonsporu, George Leekens – późniejszy trener reprezentacji Belgii – przed meczem zapytał mnie, a w sumie poinformował, że zagram w obronie, bo ma problemy z kadrą. Nie bałem się takich wyzwań. Zagrałem. Miałem asystę do przerwy gdzie remisowaliśmy 1:1.
85 minuta, trener z ławki krzyczy: ”idziesz do przodu, bo musimy ten mecz wygrać”.
Gramy o mistrzostwo i gramy z Besiktasem. Poszedłem do przodu, wyjechałem sam na sam z Jarkiem. Tylko, że z ostrego kąta, wtedy Jarek Bako mnie złapał. Ale dobiegł do piłki mój kolega z zespołu, który został sfaulowany przez zawodnika Besiktasu. Do karnego byłem wyznaczony jako drugi, a pierwszym był Hami Mandirali. Doskonały piłkarz, ale trener go zmienił, parę minut wcześniej. Sytuacja się powtórzyła, zostałem ja sam na sam z bramkarzem. Cały zespół i czterdzieści tysięcy ludzi na trybunach. Jarek, poszedł w ten róg bramki, co strzelałem w Pogoni na Twardowskiego. A mi piłka poleciała w drugi róg :). Strzeliłem bramkę i wygraliśmy 2:1. Świętowaliśmy niesamowicie, lecz mistrzostwa nie zdobyliśmy. Później było wiele spotkań. W Turcji grałem przez cztery lata (91-95).
A.Sz:
Do twojej kariery w Turcji powrócimy. Wcześniej była Legia, jak tam trafiłeś?
J.C:
– W 1989 roku przeszedłem do Legii. Było duże zainteresowanie moją osobą, miałem dobrą formę. Najpierw zgłosiła się Wisła Kraków – wtedy milicyjny klub. Następnie zgłosiła się Legia Warszawa – wojskowy klub. To wszystko było na zasadzie, nie przychodzisz do wojska, tylko zostajesz wypożyczony. Dogadałem się z jednymi i drugimi, ale wybrałem jednak Legię Warszawa.
A.Sz:
Dlaczego akurat Legię?
J.C:
– Wybrałem Legię, bo lepsze zaproponowali mi lepsze warunki. To był 1989 rok, okres gdzie wszędzie już były problemy. Zawodnicy przestali pracować,, przestali być zatrudniani w zakładach pracy. Do Krakowa było mi bliżej ze względu na rodzinę, ale wybrałem Legię. Zadzwoniłem po pierwszym meczu – przy Łazienkowskiej – do taty, komórek wtedy nie było. I mówię do niego, „że już grałem”. Tata do mnie: „dlaczego nie zadzwoniłeś, przyjechałbym do Krakowa”, ja mu odpowiedziałem ”ale tato, ja jestem w Legii”.
Tata wcześniej o tym nie wiedział.
Tak naprawdę, to było to tak:
W tygodniu , w środę grałem sparing w Pogoni W czwartek przychodzę do klubu, a przed nim stoi zielony fiat z wojskowym w środku.
Idę do Dyrekcji, bo mnie wołają i słyszę od nich: “Jesteś już zawodnikiem Legii Warszawa”.
Wrzuciłem więc torbę do samochodu, całą drogę spałem po urodzinowej imprezie z kolegami.
Trzeciego dnia już grałem.
Przyjechałem w piątek do Warszawy, w sobotę poszedłem na rozruch, a w niedzielę graliśmy ze Stalą. Siedziałem na ławce, trener wpuścił mnie na dwadzieścia minut.
W następnej kolejce graliśmy z Górnikiem w Zabrzu, strzeliłem bramkę. Wejście więc miałem dosyć dobre.
W Legii byłem wypożyczonym zawodnikiem . Grałem tam dwa lata (89-91). Pewne środki finansowe Pogoń od Legii dostawała.
A.SZ:
Po Legii wróciłeś na chwilę do Szczecina. Później zaczęła się Twoja przygoda z Turcją.
J.C.
– Po dwóch latach gry w Legii , sponsorem był Pan Wojtysiak. Zdobyliśmy w jednym roku Puchar Polski, w drugim niestety już go nie obroniliśmy. Po finale Wojtysiak powiedział nam, że musi odejść, bo ma naciski ,ale nie powiedział skąd.
Legia została wtedy bez pieniędzy. Ja miałem dwa lata wypożyczenia z Pogoni. Były różne opcje, ale wróciłem do Szczecina. Miałem okres przygotowawczy z Pogonią. Siedzę sobie w domu, po miesiącu pobytu w Szczecinie, aż tu nagle dzwoni Pan Rynkiewicz i informuje mnie, że jest dla mnie propozycja z Turcji. Nawet nie zapytałem z jakiego klubu! Pytanie brzmiało – czy chcę lecieć.
Odpowiedziałem, że tak. Była godzina siedemnasta, a o 22.00 jechałem już z Panem Rynkiewiczem pociągiem do Warszawy. W planie mieliśmy powrót do Szczecina dnia następnego. O godzinie 10.00 byliśmy umówieni w centrum stolicy w Hotelu Forum z Panem Włodkiem Lubańskim. Poznałem wtedy świetnego człowieka jak i piłkarza. Włodek Lubański uczestniczył przy transferze, trenerem Trabzonsporu był Belg, Urbain Braems, który trenował Włodka, gdy ten grał w Lookeren.
Urbain zadzwonił do Pana Lubańskiego: „Włodek, potrzebuję napastnika”.
Był na meczu z Manchesterem United i z Sampdorią Genua, gdzie akurat strzeliłem bramkę. Widocznie wtedy mnie zauważył .
Pan Lubański poinformował go, że osobiście mnie nie zna.
Na to Braems oznajmił: “Biorę go, kupuję” .
Pan Włodek się pyta czy nie chce mnie najpierw zobaczyć? Na co usłyszał odpowiedź: „Nie, ja Tobie ufam”.
Taki to był transfer, gdzie trener zobaczył mnie po raz pierwszy na lotnisku w Trabzonie. Spotkaliśmy się wtedy w trójkę, w Hotelu Forum, spytał się mnie ile chciałbym zarabiać.
Ja mu na to odpowiedziałem: “tyle i tyle…”,
a on: “Dostaniesz rocznie dziesięć razy więcej.”
Z wrażenia spadłem prawie z krzesła, jak usłyszałem tak dużą kwotę. Dla mnie to były wtedy sumy kosmiczne.
Ja nie miałem nawet 23 lat. Proszę sobie wyobrazić, że PZPN, przed tym transferem wprowadził zasady: jeżeli piłkarz nie skończył 23 lat, to klub z zagranicy, który będzie go chciał kupić musi zapłacić za niego milion dolarów. Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale fakt jest faktem, że kosztowałem milion dolarów.
Tego samego dnia, przylecieli do Warszawy Turcy. Przenieśliśmy się z Hotelu Forum do Novotelu na Żwirki, gdzie owi Turcy rozmawiali ze mną może tylko pięć minut. Zapytali „ile chcę zarabiać”, powiedziałem im „tyle….”, bo już wiedziałem co mam powiedzieć… Usiedli do rozmów z Panami Rynkiewiczem i Lubańskim oraz z kimś z PZPN’u. Rozmowy trwały parę godzin, oczywiście beze mnie. Wypiłem wtedy ileś herbat, zjadłem parę obiadów, pałętałem się po tym hotelu… Po ośmiu godzinach wyszli i poinformowali mnie, że jestem zawodnikiem Trabzonsporu. Zostałem wtedy jednym z droższych piłkarzy Pogoni na tamte czasy. Turcy, musieli za mnie zapłacić milion dolarów.
Tego samego dnia, wieczorem dostałem informacje, że w dniu następnym o siódmej rano mam samolot do Istambułu. Nie miałem prawie nic ze sobą na zmianę. Jedna para skarpetek, bielizny i nic poza tym. Zadzwoniłem do szwagra, który grał w Legii, przywiózł mi więcej rzeczy.
Na lotnisku wychodzę z samolotu, kilka stacji telewizyjnych, tłumy ludzi z moimi zdjęciami! Ktoś mi daje gazetę z moim zdjęciem i wywiadem, który rzekomo udzieliłem. Ale jak mogłem udzielić jakiegokolwiek wywiadu jak wczoraj wieczorem byłem jeszcze w Warszawie, a dzień wcześniej w Szczecinie?
Kiedy zadzwonił pierwszy od nich telefon, byłem w domu, na Romera, bawiłem się z synkiem i nawet nie miałem pojęcia, że lecę do Turcji do jednego z najlepszych tam klubów. Będąc na lotnisku, Pan Lubański złapał się za głowę i mówi: „co tu się dzieje, ja pierwszy raz coś takiego w życiu widzę”.
Według Turków, wylądowała „Gwiazda”, która powiedziała, że strzeliła więcej bramek, niż ich narodowy strzelec –Tanju Colaka – napastnik turecki, który strzelał trzydzieści bramek w roku. Był królem strzelców Europy. Człowiek, który gdzie się nie znalazł, tam go piłka odnajdywała. I ja tak, podobno również powiedziałem.
Oczywiście czytałem to wszystko, ale to nie było prawdą.
Wychodzimy z lotniska, przed nami limuzyna, policja na motorach, w samochodach. Znalazłem się w innym świecie, w innej rzeczywistości. Wystraszyłem się tak naprawdę tego wszystkiego. Zajeżdżamy pod bramę, w oddali przepiękny pałac. Jadąc z lotniska, wszyscy nam drogę ustępują. W środku koło pałacu, co drugie drzewo stoi jakiś „gość” z bronią maszynową. Stajemy pod pałacem, drzwi otwierają „Jackowi”. 🙂
Ja się pytam Pana Lubańskiego: „Trenerze, co się tu dzieje, ja nie wiem o co chodzi…”.
Zaprowadzili mnie do pokoju, po chwili przyszedł do mnie jakiś człowiek. Okazało się, że jest to najbogatszy człowiek w Turcji – Mehmet Ali Yilmaz. Z obstawą, z cygarem w ręku. Jak strzepywał cygaro, to już człowiek z jego „świty” stał z drugą kryształową rzecz jasna popielniczką. Drugi raz nie mógł strzepnąć do niej tego cygara. Kawa czy herbata była podawana w naczyniach ze złota.
Właściciel tego pałacu wyjął dwie walizki, kasa poukładana jedna przy drugiej. Był Pan Rynkiewicz, Pan Lubański i ja. Dostałem z tego część, jaką mi obiecali, a resztę zabrali Oni. Oczywiście za pośrednictwo w kontrakcie – Pan Lubański otrzymał pewną prowizję. Gazety wypisywały wtedy, że on jest Managerem, który „zdziera” z zawodników aż 10%. A ze mną umówił się bardzo atrakcyjnie bo wziął 2,5 albo 5%. Chciałem tę kwotę od razu mu wypłacić, ale uznał, że mam mu dać połowę z tej sumy, a za rok jak już się urządzę na miejscu, to zapłacę mu resztę. Według mnie zachował się ok.
Po jakimś czasie odbywały się Mistrzostwa Świata i trener Lubański startował z telewizją, czy coś takiego. W każdym razie, potrzebował pieniędzy. Skontaktował się ze mną, czy jestem w stanie dać mu drugą ratę trochę wcześniej? Nie ma problemu Panie Włodku – powiedziałem.
Z Polski do Belgi w tym czasie leciał dziennikarz ś.p. Maciej Lega, więc moja żona przekazała mu te pieniądze. Na drugi dzień poleciałem do Trabzonu bez trenera Lubańskiego i bez Pana Rynkiewicza. Na lotnisku znowu same tłumy.
Na stadionie jak przyjechaliśmy, to nawet nie zdążyłem wejść na płytę boiska. Tłum wziął mnie na ręce i tak mnie nosili po boisku przez dłuższy czas. Gdy emocje opadły, poprosiłem, żeby mnie połączono telefonicznie z żoną w Polsce. Rozmawiałem z nią, mówiłem że chce mi się płakać, jestem nad Morzem Czarnym, nie ma tu nikogo, nie ma z kim pogadać. Trener Belg, piłkarze tureccy, jeden Duńczyk, jeden Jugosłowianin. Dogadywałem się tylko z „Jugolem”. Po angielsku znałem dwa słowa, po rosyjsku troszeczkę więcej. Chcąc nie chcąc, musiałem się szybko tureckiego języka nauczyć.
Turcy są takim narodem, że wszystko kochają, co jest ich…
Kobiety najpiękniejsze ( naprawdę ładne dziewczyny), język najlepszy, jedzenie najlepsze, wszystko u nich jest najlepsze. Mają wysokie mniemanie o sobie, a tak w ogóle to najlepiej byłoby gdybym szybko zaczął mówić po turecku. Wiec nie miałem wyjścia.
Do dzisiaj mówię po turecku. Rozmówca z Turcji czasami zaczyna po angielsku, ale zaraz go sprowadzam na tor tureckiego języka. Często latam do Turcji, trzy, cztery razy w roku. Trabzonspor dosyć często mnie zaprasza, a jak nie Trabzon to redaktor naczelny z dużej gazety Trabzonu oraz dziennikarze telewizji Trabzońskiej. Na spotkania, jak np. turniej pokoleniowy. zapraszają wszystkich piłkarzy z roczników 50-60 jak jeszcze żyją. Grają wtedy cztery zespoły, od rana do wieczora wożą po całym Trabzonie. Każdy chce się z nami spotkać, każdy chce z nami rozmawiać.
Ja za to nic nie płacę, mam Biznes Class zarezerwowaną, podstawiony samochód w obie strony, pobyt w hotelach najwyższej kategorii.
Kiedyś chciałem kupić jakieś prezenty dla rodziny. Kupiłem oczywiście, ale oni się uparli, że pokryją wszystkie koszta. Za każdym razem jak jestem, dostaję koszulki, dresy Trabzonsporu. Jemy ze trzy śniadania, za godzinę gdzieś następna restauracja, obiady. Potem jest spotkania u Prezydenta Trabzonu i całego miasta czy Burmistrza. I tak do wieczora. Wieczorem jeden meczyk, jedziemy z chłopakami do hotelu. Z obcokrajowców, przeważnie jestem tylko ja oraz jeden Belg. Bardzo dobry piłkarz, który grał w Trabzonsporze.
I jeszcze Ibrahim Yattara, który Turkiem nie jest. Mieszka obecnie w Warszawie.
Wieczorem z chłopakami zastawiamy stoły. Pełna kultura. Jedni piją rakiye, dobre winko szampan, piwo. To nie tak jak w Polsce, że impreza kończy się na Sklepie nocnym. O siódmej trzeba wstać, bo już są w planie następne spotkania.
Wspominam jedno zaproszenie. Wszystko jak zwykle na powitanie itd. . Jadę do hotelu, a w samym centrum Trabzonu- wielki telebim , moje zdjęcie z informacją, że ląduję danego dnia i godzinie, informacja o spotkaniu, jego miejscu i czasie kiedy się odbędzie. Na następny dzień znowu jadę , olbrzymie centrum, autografy, zdjęcia, rozmowy – wszystko zorganizowane na wysokim poziomie, z kulturą.
Ja mam pięćdziesiąt dwa lata, a tam grałem jak miałem dwadzieścia pięć. Więc trochę tego czasu już minęło, ale Oni cały czas mnie pamiętają i tak samo traktują.
Druga część wywiadu za tydzień. Zapraszamy

Autor: Andrzej Szewczyk
Kibic Pogoni Szczecin i Borussi Dortmund.
Komentarze
Echo Portowców – JACEK CYZIO – część 1. — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>