ECHO PORTOWCÓW: Mariusz Kuras
Mariusz Kuras, wieloletni piłkarz oraz trener Granatowo-Bordowych jest bohaterem dzisiejszego odcinka „ECHO PORTOWCÓW”
Andrzej Szewczyk
– Mariusz, jak trafiłeś do Pogoni, nie jesteś rodowitym Szczecinianinem ?
Mariusz Kuras:
– Jestem wychowankiem Rakowa Częstochowa. Zostałem zauważony przez działaczy Pogoni Szczecin, przez trenera Marka Śledzianowskiego, który był w tym czasie asystentem i trenerem drugiego zespołu Pogoni , a także trenerem reprezentacji polski do lat szesnastu. Trenerowi podobała się moja gra, nawiązaliśmy kontakt. Przyjechałem do Szczecina na testy, zagrałem sparing z Energie Cottbus na stadionie Czarnych Szczecin. To było w 1982 roku, trenerem Pogoni był wtedy Pan Eugeniusz Ksol, a asystentem Wojtek Frączczak. Wspaniała ekipa trenerów. Po tym meczu zakomunikowali mi, że spotkamy się w styczniu. Już wtedy wiedziałem, że zmienię adres zamieszkania. Przyjechałem jako siedemnastolatek do Szczecina i tak zostałem. Łatwo nie było. Mieszkałem sam w hotelu, obok WDS-u, nie miałem tutaj żadnej rodziny. Tylko trening, szkoła i trening. To były moje początki.
A. Sz:
– Przejście do dorosłej piłki nie było łatwe?
M. K:
– Myśleniem wielu chłopaków do dzisiaj pozostało, że przejście z juniorów do seniorów jest takie fajne. Ale w rzeczywistości tak nie jest.
A. Sz:
– Których piłkarzy wspominasz i jak oceniasz swój debiut ?
M. K:
– Większość piłkarzy, którzy grali wtedy w Pogoni mieli po trzydzieści dwa, trzydzieści trzy lata.
Była to drużyna bardzo doświadczona , z takimi nazwiskami jak: Jurek Stańczak, Andrzej Woronko, Leszek Wolski, Zbyszek Czepan, Zbysiu Kozłowski, Jasiu Makowski i wielu innych z młodszego pokolenia jak: Kaziu Sokołowski, Marek Leśniak, Jarek Biernat, Janusz Turowski, Andrzej Miązek, Marek Ostrowski. Więc łatwo nie było, bo byli to naprawdę bardzo dobrzy zawodnicy. Na debiut czekałem dość długo, siedziałem na ławce rezerwowych i byłem szczęśliwy, że mogłem na niej siedzieć z takimi zawodnikami. Zadebiutowałem w swoje osiemnaste urodziny, w meczu z ŁKS-em Łódź. Wygraliśmy go 2:0, ja grałem naprzeciwko Jacka Ziobera. Znałem go z kadry, ponieważ razem mieszkaliśmy w pokoju podczas zgrupowań reprezentacji. Ważne, że odnieśliśmy zwycięstwo. A mój debiut, był naprawdę zaskoczeniem dla mnie, przyjechałem na odprawę i zobaczyłem swoje nazwisko na liście zawodników wystawionych na mecz do podstawowego składu. Myślałem, że to żart, bo tak naprawdę po ostatnim treningu taktycznym nie spodziewałem się , że będę grał. Było to wspaniałe przeżycie dla mnie. Także od tamtego momentu wszystko się zaczęło…
A. Sz:
– A który mecz najbardziej został Tobie w pamięci?
M. K:
– Na pewno obydwa mecze z Hellas Verona. To był mój debiut na arenie międzynarodowej. Pełne trybuny, msza przed meczem, otoczka-Jan Paweł II, wiele takich fajnych elementów przed meczem. To co było piękne w europejskich pucharach. W drużynie z Verony, tacy piłkarze: Thomas Berthold, Preben Elkjaer-Larsen, Antonio Di Gennaro. To nazwiska, które można było zobaczyć tylko w gazecie. Drużyna Hellas przyjechała do Szczecina i tak naprawdę myślę, że to było jedno z moich lepszych spotkań w Pogoni Szczecin. Sędzia pozwalał mi na bardzo dużo, wiadomo było, że potrafiłem grać wślizgiem, potrafiłem odbierać piłkę, a robiłem to na pograniczu faulu i to w tym meczu bardzo mi się udawało. Sędzia praktycznie mi nic nie gwizdał. Sam mecz układał się bardzo fajnie. Wynik był dobry 1:1, mieliśmy jeszcze rzut karny, którego nie wykorzystaliśmy. Był to początek wielkiej przygody Pogoni z piłką w europejskich pucharach, ponieważ nigdy w niej nie grała. Zagraliśmy ten mecz i każdy z nas marzył, żeby gdzieś tam dalej zajść. Natomiast w rewanżu polegliśmy 3:1. Pamiętam, że pojechaliśmy na stadion. Murawa była super przygotowana, miał być 45 minutowy rozruch, a nikt z nas nie chciał z niej schodzić. Wszyscy chcieli tam trenować, biegać, grać, bo było inaczej niż w Szczecinie. Kibiców nie było tak dużo jak u nas, natomiast nagłośnienie dawało taki pogłos, wydawało się, że trybuny są pełne. Ten mecz przegraliśmy już w pierwszych dwudziestu minutach. Myślę, że trema nas tak naprawdę zjadła. To są wspomnienia, których nikt nam nie zabierze.
A. Sz:
– Graliście jeszcze jeden mecz w tamtym okresie w europejskich pucharach?
M.K:
– Tak, był to mój drugi mecz w europejskich pucharach. Pierwszy też wspominam miło bo pojechaliśmy do 1. FC Kӧln. Miałem w 89 minucie sytuację- sam na sam z Schumacherem.Dostałem piłkę od Marka Leśniaka, wychodziłem, ale byłem już na tyle zmęczony, że uderzyłem słabo, a mogłem bardziej precyzyjnie uderzyć i niestety mieliśmy tylko rzut rożny. Przed meczem było wiele składów, było wiele zmian w składzie i na koniec skład był bardzo młody i różnił się od tego, którym graliśmy w lidze. To też był ciekawy mecz. Naprzeciwko takie nazwiska jak: Uwe Bein, Pierre Littbarski, Klaus Allofs , w bramce Toni Schumacher. Wspaniałe nazwiska niemieckie i dla młodego chłopaka jak ja, który miał 18-19 lat , to było wielkie wydarzenie. Niezapomniana podróż ze Szczecina…jechaliśmy do Kӧln ponad 17 godzin, autokar się psuł co chwilę. Dojeżdżając na miejsce, byliśmy wszyscy szczęśliwi. Potem przyjechał niemiecki autokar klubowy z łóżkami w środku, z ekskluzywnymi fotelami lotniczymi. Otwieraliśmy wszyscy szeroko oczy, że na tak krótkim odcinku Niemcy podstawili nam taki autokar. Nie zapomniane wrażenia jeżeli chodzi nie tylko o mecz. Wynik 2:1, który tak naprawdę dawał nam szansę na to, żeby rozstrzygnąć ten mecz jednak na swoją korzyść. Tym bardziej, że 1. FC Kӧln miało problemy – w lidze gra im się nie kleiła, więc była szansa ich przeskoczyć. Ale niestety w meczu rewanżowym 3.10 1984 roku w Szczecinie przegraliśmy 0:1 i odpadliśmy.
A. Sz:
– Mariusz, a z meczów ligowych, który najbardziej zapadł Tobie w pamięci?
M. K:
– Ligowych meczy było dużo, a zapamiętałem ten, w którym jako osiemnastolatek strzeliłem bramkę 7 marca, dedykowałem go dla mojej Ewuni na dzień kobiet,mecz był na Stali Mielec. Wygraliśmy 1:0, strzeliłem bramkę, uderzyłem w same okienko. Tych bramek nie strzelałem dużo, ale jak już je strzelałem to były to piękne bramki. Przywieźliśmy z trudnego terenu 3 punkty, gdzie wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi. Pamiętam debiut, ale i mecze po których spadaliśmy z ligi. Jednym z nich był mecz w Bełchatowie. Tak naprawdę, każdy mecz to inna historia, z każdego meczu coś można wyciągnąć, coś ciekawego. Pisaliśmy razem z kolegami na murawie historię Pogoni Szczecin. Dla przykładu: bramka w Pucharze Polski z Lechem Poznań w doliczonym czasie gry, gdzie przedłużyła naszą szansę. Później zwycięstwo w rzutach karnych. Następny mecz, to ten gdzie graliśmy w Pucharze Polski na Lechu, przy ponad 20 tys. kibiców, wykonywaliśmy serię aż 15 rzutów karnych. Niestety odpadliśmy po tym meczu z pucharów. Trochę tego było, ale są to miłe wspomnienia.
A. Sz:
– Przyszedłeś do Szczecina jako siedemnastolatek z Rakowa Częstochowa. Rozegrałeś w Pogoni ponad czterysta spotkać. Ale wtedy na pewno nie spodziewałeś się, że będziesz grał w Pogoni tak długo?
M. K:
– Na pewno wtedy nie myślałem, że zostanę na tak długo. Ale tak naprawdę często o tym mówiłem, że Szczecin to moje miasto, Pogoń to moje życie. I tak naprawdę jest, ponieważ jako siedemnastolatek nie miałem tutaj nikogo. Nie zmieniałem klubu. Jeden epizod tylko i wyłącznie wyjazd za chlebem do Izraela. Takie były w Polsce czasy, że każdy marzył o grze na zachodzie. Ja pojechałem może nie na zachód, ale bardziej na wschód. Był to jednak wyjazd i powrót do Pogoni. Myślę, że nigdy nikt nie myśli ile będzie w danym klubie. W Pogoni zawsze mi się podobało. Byłem doceniany, szanowany. W każdym sezonie grałem po trzydzieści spotkań, wypadałem tylko z powodu kartek. Jak grałem w Szczecinie, miałem propozycję z Widzewa Łódź i Zagłębia Sosnowiec. W Szczecinie bardzo dobrze czułem i nadal czuję się. Miłe jest to, że mam 50+ i kibice mnie pamiętają, jestem dalej rozpoznawalny. Może nie bywam teraz często w Szczecinie, bo mieszkamy bliżej Goleniowa, ale jak tylko mogę to jestem na stadionie przy Twardowskiego. To miasto jest dla mnie wyjątkowe, Szczecin jest piękny i zielony. Zostałem w nim na długo, potem wyjechałem „za chlebem” i wróciłem jako trener. I cieszę się, że tu jestem.
A. Sz:
– Pomimo strzelonych 13 bramek kibice nadal Cię pamiętają.
M. K:
-Tak i tylko 13. Na pewno zostały gdzieś w głowach kibiców, bo ja nigdy nie byłem takim rasowym strzelcem. Nigdy nie byłem wielkim piłkarzem i nie miałem takiego mniemania o sobie. Patrząc na swoje umiejętności mogę śmiało powiedzieć, że wyciągnąłem „maksa” ze swojej kariery. Na boisku oddawałem serducho i zdrowie. Ale jak to mówię, były to fajne bramki. Cieszę się, że tyle chociaż strzeliłem tych bramek. Są piłkarze, którzy rozegrali więcej spotkań a potrafili strzelić tylko jedną bramkę. Ale tak też bywa w życiu piłkarza. Ja zawsze czułem się potrzebny w Pogoni i to było dla mnie najważniejsze. Ciekawostką natomiast jest to, że grając jeszcze w Rakowie Częstochowa to strzelałem rocznie po 29-30 bramek . Z tego napastnika byłem wycofywany powoli do tyłu.
A. Sz:
– Nie oszukujmy się, zawsze uchodziłeś za „Walczaka” na boisku.
M. K:
– Każdy ma swoje atuty. Jeden jest szybki, drugi ma wspaniałą technikę, trzeciego szuka piłka a ja biegałem. Mogłem biegać dużo, gdzie inni już nie mieli na to siły. U mnie to było na odwrót. Może to nie wynikało z tego, że jestem „mega” wytrzymały. Tylko z tego, że byłem zawsze bardzo ambitny i dawałem „dużo z wątroby”.
A. Sz:
– Mariusz, a kto był Twoim idolem w dzieciństwie?
M. K:
– Trudne pytanie. Były takie czasy, że człowiek oglądał co było. Telewizja była czarno-biała i nie była ona w każdym domu. Ale takich idoli miałem kilku: Ruud Gullit, Romario, Christo Stoiczkov, Marco Van Basten.
A.Sz:
– Urodziłeś się już „piłkarzem”?
M.K:
– Ja od dziecka w domu grałem w piłkarzyki na sprężynce piłeczką metalową. Grałem, komentowałem i cały czas grałem bez przerwy. To była moja pasja. Żyłem piłką od małego i tak zostało do dzisiaj.
A. Sz:
– Jak wspominasz wyjazd do Maccabi Jaffa, to był rok 1995?
M.K:
– Wszystko to odbywało się z wielkimi perypetiami. Byłem w Danii i w Niemczech na testach. Wszystko było dograne. Później zawsze coś stawało na przeszkodzie. Często były to za duże pieniądze ,które za mnie wołali. Ja chciałem po prostu wyjechać za chlebem. Zarobić więcej na „Zachodzie”. Trafiłem do Jaffo, klubu który tak naprawdę był beniaminkiem izraelskiej ekstraklasy. Nie było tam cudów, mały stadion, fajna grupa ludzi. Super trener, który darzył mnie dużą sympatią i zaufaniem. Miło wspominam okres gry w Izraelu. Natomiast jest jedna rzecz, że trafiłem do klubu gdzie były tylko i wyłącznie problemy finansowe.
Gdyby nie pomoc mojego sympatycznego kolegi i przyjaciela – chociaż za często się nie widzimy – Kazia Moskala. To ciężko by było przeżyć w tym kraju. Kaziu dużo mi pomógł, grał wówczas w dobrym klubie Hapoel Telawiw. Zdarzały się takie momenty, że zwracałem się do niego o pomoc i nigdy mi nie odmówił. W tamtym czasie w Izraelu była duża grupa piłkarzy z kraju i to też było fajne. Był Tomek Cebula, Jarek Araszkiewicz, Kaziu Moskal, Jarek Bako , potem przyjechali Piotrek Prabucki, Damian Łukasik. Tworzyliśmy zgraną „paczkę” i dzięki temu ten czas tam mijał ciekawie. Było tam cały czas ciepło ale najważniejsze było dla mnie to, że była ze mną moja rodzina.
A. Sz:
– Po Maccabi, miałeś jakieś propozycje z innych klubów?
M.K:
– Wróciłem do Pogoni. Po jakimś czasie pojechałem na testy do klubu Hvidiovre Kopenhaga. Wypadłem dobrze, ale później były problemy z finansami dla Pogoni. To, także nie wypaliło. Do dziś tego bardzo żałuję. Był też kierunek na Szwecję, gdzie był Jurek Stańczak. Jurek grał, a także pracował w klubie jako trener grup młodzieżowych. Ale też oferta nie wypaliła ze względów finansowych. I to do dzisiaj mnie boli, nie ukrywam tego. Mając trzydzieści parę lat, chciałem gdzieś pojechać i po prostu być w tym miejscu. Może zarabiać lepiej, może spokojniej żyć, ale tak się nie udawało, bo zawsze była jakaś przeszkoda. I szkoda, że tak się stało. Bo uważam, że mógłbym za zasługi dla klubu wyjechać za darmo i to też by było fajne.
A. Sz:
– Właśnie… ten okres lat 95/96 w klubie był chyba trochę biedniejszy?
M. K:
– Wiesz… tak naprawdę od 1989 roku do 1996 roku to, to był taki biedniejszy okres w Pogoni. Bo pamiętam czasy, gdzie musiałem jechać na Turzyn i sprzedać radio z samochodu, żeby przeżyć… Pomimo, że byłem piłkarzem grającym w Ekstraklasie, nie było pieniędzy w klubie. Płatności były sporadyczne, raz na trzy miesiące. Nie było łatwo. Każdy z nas myślał, że jak ma samochód i mieszkanie to „złapał Pana Boga za nogi”… Niestety, ale tak to nie wyglądało i jestem przekonany, że wielu piłkarzy by to potwierdziło. Niektórzy myśleli, że piłkarze to śpią na pieniądzach. Ale tak nie było. W tamtym okresie reorganizacji systemu w naszym kraju, do władzy dochodzi Solidarność. Jest wiele przepychanek, sport zostaje z boku, kuleje-upada. Było bardzo, bardzo ciężko, stopniowo wszystko się poprawiało. Ale nie w Pogoni. Pogoń była takim klubem, gdzie nie było „mega” pieniędzy. Przez długi okres w klubie, można było otrzymać mieszkanie oraz „talon” na samochód. Te pieniądze w porównaniu z innymi klubami były mniejsze. Były okresy też porządne, bardzo stabilne i człowiek nie musiał się o nic martwić, ale te lata o których wspomniałem były bardzo ciężkie.
A. Sz:
– To prawda, że byliście zatrudniani w różnych zakładach pracy na umowę o pracę, a przebywaliście przy Twardowskiego?
M. K:
– Tak. Byliśmy zatrudniani np. w Zarządzie Portów Szczecin-Świnoujście jako ich pracownicy. Ale byliśmy oddelegowani do prac na stadionie. Tak naprawdę, była taka próżnia, a problemem był – brak kasy. Wyjazdy, treningi były regularne, nikt nie marudził, nie narzekał. Oczywiście były rozmowy między sobą, że jest to ciężka sytuacja. Takich momentów było wiele i to każdy z nas pamięta. My też myśleliśmy, żeby zacząć strajkować i wyjść z opóźnieniem na mecz. Wiele klubów ta sytuacja dotknęła i Pogoń też jej nie uniknęła. Lekko nie było, ale ten okres za nami i nie ma sensu już o tym mówić.
A. Sz:
– Nie uważasz, że tamte lata były dla Ciebie niedobrym momentem ? Innym piłkarzom jakoś bardziej sprzyjało, mogli wyjechać na zachód.
M. K:
– Ja próbowałem . Mówiłem już o Szwecji, Danii. Przed Izraelem z klubem Rodwaizesen, byłem ciągle w kontakcie. Był to klub trzecioligowy. Klub i ja byliśmy zadowoleni, bo wypadłem fajnie. Ale jak później do nich przyjechałem, to ku mojemu zdziwieniu okazało się, że kosztuję 100 tyś marek niemieckich. Tyle wołała za mnie Pogoń. To się okazało za dużo dla klubu trzecioligowego, żeby wyłożyć za mnie takie pieniądze. Tym bardziej, że ja nie byłem jakimś topowym piłkarzem. Nie byłem tym, który przychodzi i gwarantuje, nie wiadomo co. Byłem tylko i wyłącznie defensywnym pomocnikiem, który pracował dla innych. Tacy piłkarze są w każdej drużynie potrzebni ale takie pieniądze to trzecioligowiec może zapłacić za kogoś innego. Ja takim piłkarzem nigdy nie byłem. Podpisałem nawet wstępny kontrakt, ale to nie wyszło.
Potem pojechałem z pomocą Pana Bogdana Maślanki, menedżera w Szwecji do klubu Kiruna. Klub mieści się niedaleko koła podbiegunowego. Zespół był wówczas na obozie w Cannes we Francji. Pojechałem, dobrze wypadłem i podpisaliśmy wstępną umowę. Miałem kosztować nic. Po powrocie do klubu nagle okazało się, że znowu kosztuję jakieś pieniądze i dalej nigdzie nie wyjechałem.
A. Sz:
– Mariusz, nie masz wrażenia dzisiaj, że Pan Andrzej Rynkiewicz stopował piłkarzy z wyjazdami, chcąc za was olbrzymie sumy?
M. K:
– Nie wiem jak za innych piłkarzy, ale za mnie te sumy blokowały mi wyjazdy. Na pewno te kluby mnie chciały ,a ja- mając trzydzieści lat na karku, mogłem wyjechać za zasługi dla Pogoni za darmo. Tak się niestety nie stało. Będąc tyle lat w Pogoni, byli po drodze trenerzy, którzy niekoniecznie mnie widzieli w składzie. Ale w późniejszych kolejkach wskakiwałem do kadry meczowej i później grałem już do końca. Różnie się to wszystko układało. Jakiś natomiast żal jest we mnie z tego tytułu, że nie wyjechałem. Nie mówię, że do klubu Bundesligi. Trzecia liga niemiecka, liga duńska czy szwedzka to były szanse, które trzymałem za rękę. Ale nie wyjechałem i to było słabe. Wyjechałem do Izraela. Jadąc tam też myślałem, że będę zawodnikiem pozyskanym za darmo. Maccabi Jaffa zapłaciło za mnie około trzydziestu tysięcy dolarów. Oczywiście jest to śmieszna suma w tej chwili jak mówimy o niej dzisiaj, ale na tamte czasy dla takiego klubu to- też był wydatek. Dopóki nie wpłacili tych pieniędzy, to certyfikatu nie było z Pogoni. Pojechałem na pierwszy mecz do Maccabi Hajfa, gdzie miałem kryć Haim Revivo. Zagrałem w tym meczu, ale dopiero godzinę przed meczem dowiedziałem się, że wyjdę na boisko. Myślę jednak, że kilku piłkarzy z Pogoni mogło wyjechać za zasługi dla klubu, ale byli stopowani przez klub. Jeżeli się wtedy umawialiśmy, że wyjeżdżamy, to tak powinno zostać. Ewentualnie klub mógłby pobierać symboliczną sumę za certyfikat piłkarza. Życie pokazało inaczej…
Wywiad przeprowadził: Andrzej Szewczyk
Remis z FC Koln 1-1, można wiedzieć kto strzelił bramkę dla Pogoni???.
Wkradł się błąd. Chodziło Mariuszowi o mecz rewanżowy z 1.FC Koln w Pucharach UEFA, gdzie przegraliśmy na własnym boisku 0:1. Dziękujemy za czujność. Pozdrawiamy.