Zmarł Zbigniew Kozłowski
Z głębokim żalem informujemy, że w czwartek rano w szpitalu przy ul. Jagiellońskiej, w wieku 65 lat, zmarł były piłkarz Pogoni Szczecin Zbigniew Kozłowski
19 kwietnia Pan Zbigniew obchodziłby 66. urodziny. W Dumie Pomorza rozegrał 268 oficjalnych meczów w Pogoni. W klubie występował w latach 70. i 80. Jest jednym z ośmiu piłkarzy w historii Dumy Pomorza, którzy dwukrotnie wystąpili z klubem w finale Pucharu Polski (1981, 1982). Wywalczył też awans do ekstraklasy (1981). Po zakończeniu kariery piłkarskiej pracował w naszym klubie także jako trener.
Zbigniew Kozłowski był jednym z bohaterów książki „70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin”. Poniżej jego wspomnienia.
Rodzinie i najbliższym składamy serdeczne kondolencje i wyrazy współczucia.
Fragment książki „70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin” z wspomnieniami Zbigniewa Kozłowskiego:
Pamięć ludzka jest ulotna, dlatego moja mama zawsze zbierała przeróżne zdjęcia i wycinki prasowe na mój temat. Dzięki temu mam teraz w domu wiele pamiątek z czasów, w których grałem w piłkę. Oczywiście nie wszystko zostało udokumentowane na fotografiach – choćby sytuacja, o której właśnie opowiem.
Otóż istniała kiedyś w Anglii taka firma, która załatwiała mecze towarzyskie na całym świecie. Nam zorganizowali pewnego razu sparing w Libii. Na miejscu okazało się, że premia za zwycięstwo wynosiła 15 dolarów. W końcówce spotkania nasz golkiper zawinił przy straconej bramce i skończyło się wynikiem 1:1. Po ostatnim gwizdku śmialiśmy się, że przez bramkarza dostaniemy tylko 7,5 dolara. A był to przecież mecz międzykontynentalny, pokonaliśmy tysiące kilometrów, aby rozegrać tę potyczkę.
Z tym wyjazdem wiąże się kilka zabawnych anegdot. Dotarliśmy do Trypolisu i od razu podszedł do nas jakiś Libijczyk i powiedział, że za chwilę wsiądziemy do kolejnego samolotu i polecimy wzdłuż wybrzeża do Bengazi. Gdy weszliśmy na pokład i zobaczyliśmy czarnoskórego pilota, byliśmy kompletnie zdezorientowani. W tamtych czasach osoba o innej karnacji była dla Polaków rzadkim widokiem, więc reagowaliśmy mało elegancko. Gdy znaleźliśmy się już w Bengazi, przestrzegano nas, abyśmy nie wychodzili poza hotel, ponieważ wiąże się to z dużym niebezpieczeństwem. Ciekawość nas jednak zżerała, więc oddaliliśmy się na kilkaset metrów od miejsca zamieszkania i robiliśmy sobie zdjęcia. Nagle w naszą stronę zaczęło biec dwóch mężczyzn z karabinami. Wytłumaczyli nam, że jesteśmy w porcie, a więc miejscu strategicznym, którego nie wolno fotografować. Nazywanie tego portem było lekkim nadużyciem, bo stała tam jedna stara barka, ale nie chcieliśmy się kłócić z uzbrojonymi funkcjonariuszami.
***
Wiele moich wspomnień wspomagają dziś stare wycinki gazet. Mam na przykład fragment, który opisuje nieprzyjemne dla mnie wydarzenie, do którego doszło, gdy byłem trenerem Pogoni – potrącenie przez autobus w Chorzowie. Wyszliśmy wtedy na spacer wraz z trenerem Romualdem Szukiełowiczem i kierownikiem Leszkiem Pokorskim. Szedłem najbliżej jezdni i nagle poczułem, że coś uderza mnie w głowę. Okazało się, że było to lusterko autobusu. Miałem wiele szczęścia, ponieważ Szukiełowicz zdołał jeszcze przyciągnąć mnie do siebie. Gdyby tego nie zrobił, być może wpadłbym pod koła rozpędzonego pojazdu.
***
Pożółkły już papier jest też nośnikiem dużo piękniejszych chwil. Moja mama zachowała na przykład „Piłkę Nożną” z 27 września 1976 roku. Na okładce jest duże zdjęcie Kazia Deyny i informacja o tym, że Pogoń wygrała przy Łazienkowskiej. Strzelcem jedynej bramki był Zenek Kasztelan. Z jego trafieniem wiąże się ciekawa historia. Otóż wykonywał rzut wolny: wziął rozbieg, zbliżył się do piłki i nagle się zatrzymał, po czym zawrócił. Cały stadion zaczął się z niego wyśmiewać. On natomiast poprawił piłkę i huknął w samo okienko. Momentalnie uciszył trybuny.
***
W domowym archiwum mamy znajdują się też liczne fotografie. Jedna z nich przedstawia naszą drużynę, a w tle tak zwany sektor pod topolami. Proszę zwrócić uwagę na zapełnienie trybun – nie było gdzie wetknąć szpilki.
Wtedy zamiast krzesełek ustawione były ławki. Dzięki temu na miejscu, które obecnie zajmuje jedna osoba, wówczas mieściły się nawet dwie. Na nasze mecze przychodziło po 30-40 tysięcy ludzi. Atmosfera była niesamowita, chciało się zostawić całe zdrowie na boisku dla tych wszystkich kibiców. Zainteresowanie było tak ogromne, że niektórzy fani wchodzili na drzewa lub słupy i stamtąd oglądali nasze spotkania. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden ciekawy szczegół. Któryś z kolegów założył mi na rękę plaster, bo nie mieliśmy akurat pod ręką opaski kapitańskiej. W tamtych czasach nie stanowiło to problemu, teraz pewnie byłoby inaczej.
***
Jest też pewien fakt, którego nie da się uchwycić na zdjęciach. Można ewentualnie przeczytać o nim w jakichś opracowaniach statystycznych. Otóż przez całą swoją karierę w Pogoni nie dostałem ani jednej żółtej kartki. A grałem na pozycji stopera! Dzięki temu, że nigdy nie zostałem zawieszony, występowałem „od deski do deski”. W konsekwencji tego przez 4 sezony z rzędu otrzymywałem Złote Buty, czyli nagrodę dla zawodnika, który rozegrał najwięcej minut. Pamiętam, że rywale zakładali się między sobą, któremu uda się w końcu tak podłożyć, aby sędzia musiał pokazać mi żółty kartonik.
Przypomina mi się teraz ciekawa historia, która miała miejsce podczas finałowego meczu Pucharu Polski z Lechem Poznań. Przegrywaliśmy 0:1 i wszystkie siły rzuciliśmy do ataku. Jak wiadomo, taka strategia niesie za sobą niebezpieczeństwo „nadziania się” na kontrę rywala. Tak też się stało – jeden z zawodników Lecha dostał podanie za plecy obrony, a ja nie mogłem go dogonić. Wtedy, nie zastanawiając się długo, uderzyłem go na tyle mocno, że się wywrócił. Natychmiast podbiegł do mnie sędzia i gdy już miał wyjmować kartonik, tylko na mnie spojrzał:
– Nie, tobie nie pokażę kartki! – krzyknął.
Arbiter nie chciał mi psuć renomy. Muszę przyznać, że to była dość zabawna sytuacja.
***
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że niezwykle cenne okazały się dla mnie indywidualne treningi ze świętej pamięci Hubertem Fiałkowskim, które zarządzał nam trener Edmund Zientara. Pamiętam, że gdy byłem młodym, 19-letnim zawodnikiem i mówiłem szkoleniowcowi, że nie mogę przyjść na trening, bo mam szkołę, to on kazał Hubertowi zostawać po zajęciach i ćwiczyć wraz ze mną. To było bardzo nowatorskie podejście jak na tamte czasy.
Podczas jednego ze sparingów trener wymyślił coś jeszcze ciekawszego – ustawił mnie w linii pomocy. Chciał, żebym dzięki temu lepiej wyprowadzał piłkę, widział więcej na boisku, podejmował optymalne decyzje. Trener Zientara był jednym z pierwszych, który przykładał dużą wagę do taktyki – uczył nas nowych formacji, tłumaczył teorię futbolu. Co prawda nie dawało to fantastycznych wyników, ale wszyscy czuliśmy, że dużo zyskujemy przy tym szkoleniowcu.
***
À propos wyniku – przypomina mi się pewien mecz ligowy z Legią, który rozgrywaliśmy w Świnoujściu. Była to już końcówka sezonu i warszawianie walczyli o prawo udziału w europejskich pucharach. Tymczasem po pierwszej połowie to my prowadziliśmy 1:0. W trakcie przerwy podszedł do mnie Paweł Janas, z którym znaliśmy się z gry w juniorskich reprezentacjach Polski i powiedział, że Legia musi wygrać ten mecz. Prosił mnie, abym nakłonił chłopaków do odpuszczenia tego spotkania. Odpowiedziałem Pawłowi, że na pewno nie zrobimy tego za darmo, a on zaproponował mi swoją obrączkę. Zaśmiałem się i powiedziałem mu, że mam swoją. Ostatecznie nie zgodziłem się na żadną transakcję i Legia nie zagrała w pucharach.
***
Dzięki grze w Pogoni doznałem zaszczytu wyjechania na zgrupowanie seniorskiej reprezentacji Polski. Do Portugalii lecieliśmy samolotem silną ekipą z Pogoni. Mam nawet zdjęcie, na którym obok mnie są: Henryk Wawrowski i Zenek Kasztelan z Pogoni oraz Władek Żmuda ze Śląska. Nie zagrałem w tym spotkaniu, ale mimo wszystko miło wspominam zgrupowanie. Uczciwie oceniając, trzeba powiedzieć, że mój dorobek reprezentacyjny nie jest imponujący – zagrałem pół meczu z Rumunią. Nigdy jednak nie zapomnę chwili, w której odebrałem telegram informujący o powołaniu.
***
Swego czasu włodarze Pogoni chcieli zatrudnić Eugeniusza Ksola jako szkoleniowca I drużyny, ale okazało się, że miał nieważne papiery trenerskie. Musiano więc sięgnąć po fachowca zza granicy – Karela Kosarza. Po pewnym czasie na jaw wyszedł ogromny paradoks. Okazało się, że Kosarz miał uprawnienia do prowadzenia zespołu pierwszoligowego, ale w siatkówce! Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie podobną sytuację w obecnych realiach?
Przypomina mi się jeszcze jedna anegdota. Tym razem dotyczy ona trenera Jerzego Kopy, którego żona miała butik przy Alei Piastów. Podczas jednego z okresów przygotowawczych trener zarządził sparing z drugoligowym Ursusem Warszawa. Wszyscy się dziwiliśmy, po co jedziemy 500 kilometrów na mecz z takim przeciwnikiem. Rozwiązanie zagadki poznaliśmy podczas drogi
powrotnej, gdy w autokarze zobaczyliśmy ogromne bele materiału. Krótko mówiąc, żona wysłała męża po zakupy do stolicy.
Komentarze
Zmarł Zbigniew Kozłowski — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>