Artur Dyczewski – Nie jestem Andrzej
Od lat relacjonuje mecze i inne wydarzenia związane z Pogonią Szczecin dla słuchaczy Radia Szczecin. Artur Dyczewski (fot. W. Keres) poza tym, że jest dziennikarzem, jest także kibicem Portowców. Poznajcie jego wspomnienia!
Więcej historii związnych z Dumą Pomorza znajdziecie w książce „70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin”. Plik z całą książką znajdziecie TUTAJ (kliknij).
Artur Dyczewski
Urodził się w 1968 roku w Szczecinie. Pracuje jako dziennikarz i sprawozdawca sportowy w Radiu Szczecin. W latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku relacjonował na żywo setki meczów Dumy Pomorza, również tych wyjazdowych.
***
Wielokrotnie jeździłem po całej Polsce i komentowałem mecze Pogoni. Duma Pomorza nie kojarzy mi się jednak wyłącznie zawodowo, bo Pogoń mam w sercu od najmłodszych lat, gdy byłem jeszcze uczniem szkoły podstawowej. Na samym początku lat 80. pojechałem z rodzicami do Warszawy na mecz Legia – Pogoń. Wybór padł na stolicę, ponieważ po pierwsze istniała wówczas jeszcze przyjaźń pomiędzy kibicami Wojskowych i Portowców, a po drugie mamy tam rodzinę, więc mogliśmy ją przy okazji odwiedzić. Ciocia zrobiła nawet dla mnie szalik w barwach Pogoni na tę specjalną okazję, więc byłem bardzo podekscytowany. Niestety, szczecinianie przegrali tamten mecz dość wysoko. Kolejny mój wyjazd, który nie był jeszcze związany z pracą w radiu, miał miejsce kilka lat później, gdy uczęszczałem już do liceum. Pojechaliśmy z kolegą na mecz do Głogowa. Nie byliśmy jednak w zorganizowanej grupie fanów z Młyna, tylko podróżowaliśmy na własną rękę.
– Może poszlibyśmy do sektora kibiców Pogoni, żeby poczuć atmosferę tego wyjazdu? – zasugerowałem koledze, gdy dotarliśmy na stadion Chrobrego.
Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Najpierw musieliśmy jednak udowodnić milicji, że jesteśmy ze Szczecina i nie zamierzamy powodować burd na stadionie. Gdy w końcu weszliśmy na granatowo-bordowy sektor, przywitały nas dziwne spojrzenia. Fani Pogoni nie wiedzieli, kim jesteśmy i co robimy w ich strefie. Powiedzieliśmy im, że przyjechaliśmy ze Szczecina i chcemy dołączyć się do dopingu. To było niesamowite przeżycie, cały czas mam ten mecz w pamięci. Po ostatnim gwizdku zostaliśmy odprowadzeni przez policję poza stadion i skierowani na dworzec, skąd mieliśmy odjechać do domu.
– Chodźmy coś zjeść, do odjazdu pociągu jest jeszcze sporo czasu – powiedziałem do kolegi Janka i odłączyliśmy się od kolumny.
Trafiliśmy do baru, przekąsiliśmy co nieco i poszliśmy w kierunku dworca. W pewnym momencie zatrzymała nas grupka czterech czy pięciu chłopców, którzy mówili nam, że nikt nie może wejść na peron, bo policja eskortuje kibiców przyjezdnych. Zapewniliśmy ich, że damy radę i ostatecznie wsiedliśmy do pociągu. Oczywiście znów musieliśmy udowadniać, że jesteśmy ze Szczecina i nie zamierzamy się z nikim bić. Kibice na wyjazdach nigdy nie mieli i pewnie dalej nie mają łatwo.
***
Od 1995 roku z Pogonią jestem związany zawodowo za sprawą pracy w redakcji sportowej Radia Szczecin. Przez kilka sezonów jeździłem na większość meczów wyjazdowych, aby komentować te spotkania, a także nagrywać rozmowy z zawodnikami. Obecnie już tego nie robię, ponieważ telewizja „zabiła” radio i nie ma potrzeby opowiadania o meczach, skoro każdy może je obejrzeć w Canal+, czy innej stacji.
Gdy jeszcze podróżowałem za Pogonią po całej Polsce, to bardzo lubiłem konfrontacje na Górnym Śląsku, a szczególnie w Wodzisławiu. Jedzie się tam bardzo dobrą drogą, nie ma wielkiego ruchu. Sam stadion także jest przyjemny, kameralny. Miałem tam zawsze dobre miejsce do oglądania i komentowania meczów. Wszyscy byli niezwykle życzliwi. Dziennikarzom pozwalano
wręcz wchodzić do szatni, aby ułatwić pracę. Troszkę żałuję, że dzisiaj jest to nie do pomyślenia, bo atmosfera pracy była naprawdę znakomita.
Mówiąc o Wodzisławiu, przypomina mi się jeden z meczów za czasów brazylijskiej Pogoni. Zawodnicy z Kraju Kawy nie zawsze zostawiali serce na boisku, można im było zarzucić brak zaangażowania. Kiedyś trener postanowił zdjąć z boiska najmniej produktywnego Brazylijczyka, który wybitnie się obijał. Wtedy, komentując ten mecz, powiedziałem, że wreszcie widziałem tego piłkarza biegnącego. Szkoda tylko, że jedynie w momencie opuszczania murawy.
***
Ciekawa sytuacja miała też miejsce w Olsztynie, gdy Pogoń grała ze Stomilem. Był to ostatni mecz sezonu i niektórzy piłkarze nie wracali nawet do Szczecina, tylko rozjeżdżali się w swoje strony. Klubowy autokar był więc niemal pusty i Mariusz Kuras proponował mi nawet, abym wracał razem z drużyną, ponieważ mieli bardzo dużo miejsca. Odmówiłem, bo w tamtą stroną przyjechałem samochodem, więc musiałem też nim wrócić. Wyjechałem więc autem w stronę Szczecina. Zdecydowałem się na postój w Toruniu, żeby się przespacerować i trochę odpocząć. Poszedłem na rynek i zauważyłem piłkarza Pogoni Andrzeja Rycaka.
– Dzień dobry panie Andrzeju, co słychać, też wracacie przez Toruń? – zagadnąłem. – A gdzie podziała się reszta zespołu?
– Nie jestem Andrzej – odpowiedział, a mnie zamurowało!
– To niemożliwe, jest pan identyczny! – nie dawałem za wygraną.
Okazało się, że był to… Wojciech Rycak, brat bliźniak Andrzeja! To był niezwykły zbieg okoliczności, że akurat w tamtym dniu spotkaliśmy się w Toruniu.
***
Zawsze bardzo lubiłem jeździć na mecze również do Warszawy. Wiadomo, Legia to najsilniejszy klub w Polsce, stadion przy Łazienkowskiej także robi wrażenie. Pewnego razu mecz został przełożony z soboty na niedzielę ze względu na potworną ulewę nad stolicą. W pamięci utkwił mi jeden niezwykły obrazek – trener bramkarzy Pogoni niósł na plecach szkoleniowca Leszka Jezierskiego, aby ten nie ubrudził sobie swoich eleganckich butów i garnituru!
Przy Łazienkowskiej wielokrotnie spotykałem też dziennikarzy Polskiego Radia, między innymi Andrzeja Janisza, który jest wielkim fanem piłki.
– No i co, znowu przyjechałeś na tę swoją Pogoń? – zawsze powtarzał, witając się ze mną. – Ale przecież oni znowu przegrają, nie mają szans z Legią – dodawał.
Właściwie wyrażał to nieco dosadniej, ale sens pozostawał taki sam. Starałem się odbijać jego argumenty.
– Andrzej, zobaczysz, będziesz bardzo zdziwiony, jak dobrze gra ta nasza Pogoń – starałem się mieć inne argumenty. Niestety, Andrzej zawsze miał rację, bo Legia wychodziła zwycięsko z tych pojedynków.
***
Ciekawą sytuację przeżyłem też w Łęcznej. Na wschód Polski pojechałem pociągiem i planowałem wrócić tym samym środkiem transportu. Problem polegał na tym, że mecz kończył się późno i była mała szansa na to, że zdążyłbym na pociąg do Warszawy, z którego później przesiadłbym się w skład zmierzający do Szczecina. Musiałem coś wymyślić. Nie było możliwości na przejazd z naszą drużyną. Poszedłem więc do Czarka Kucharskiego, który wtedy występował w Górniku.
– Nie ma problemu, zawiozę pana do Warszawy – usłyszałem od niego, gdy przedstawiłem mu swoją sytuację.
Ruszyliśmy spod stadionu, a Czarek po chwili odebrał telefon i powiedział mi, że jednak nie może jechać do stolicy. Dodał, że skontaktował się z dziennikarką „Przeglądu Sportowego” Aldoną Marczuk, która wraz z trenerem „Bobo” Kaczmarkiem miała zmierzać do Warszawy. Zabrałem się więc razem z nimi. Rezultat tego wszystkiego był taki, że „Bobo” na swój pociąg
zdążył, a ja nie. Nie miałem innego wyjścia, musiałem zostać na noc w stolicy i wrócić do domu następnego dnia. Jak już wspominałem, mam rodzinę w Warszawie, dzięki czemu miałem się gdzie przespać. Ciocia była nieco zdziwiona, gdy chwilę przed północą zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że niedługo do nich zawitam, ale na szczęście przyjęła mnie ciepło.
***
Na starym stadionie w Gdyni byłem z kolei świadkiem meczu, który Pogoń zremisowała z Arką 0:0. Niby mecz bez historii, natomiast sędzia, który prowadził te zawody, robił wszystko, aby pomóc gospodarzom w odniesieniu zwycięstwa. Nie ukrywałem tego podczas transmisji, wielokrotnie powtarzałem, że praca arbitra była bardzo zła. Gdy po meczu rozmawiałem z miejscowymi dziennikarzami, nawet oni byli zdania, że sędzia ewidentnie chciał, aby to gdynianie zdobyli 3 punkty. Byłem mocno zdegustowany, ale co mogłem zrobić…
***
Mój najlepszy wyjazd na mecz Pogoni to finał Pucharu Polski w 2010 roku. Jechaliśmy wtedy do Bydgoszczy bardzo dużą ekipą radiową, na parkingach przy drodze spotykaliśmy naszych kibiców. Wszyscy mieliśmy ogromną nadzieję, że przy trzecim podejściu uda się zdobyć to trofeum. Niestety, znów trafiliśmy na niewłaściwego sędziego, który moim zdaniem faworyzował Jagiellonię.
Pogoń była pierwszoligowcem, białostoczanie grali w ekstraklasie, więc nikomu nie było na rękę, aby teoretycznie gorszy zespół pokonał ten rzekomo lepszy. Być może powinienem teraz przeprosić Radka Janukiewicza za to, że przeze mnie nie został wybrany najlepszym zawodnikiem tego finału.
Gdy wszyscy dziennikarze dostali od organizatorów tego plebiscytu karteczki do głosowania na swojego faworyta, to ironicznie wpisałem tam nazwisko arbitra. Kto wie, może ten jeden głos przechyliłby szalę zwycięstwa na korzyść naszego bramkarza? Nie dowiemy się już tego. Pamiętam smutek, który towarzyszył mi po ostatnim gwizdku, zwłaszcza gdy szedłem korytarzem obok
szatni i z jednej strony słyszałem okrzyki radości, a z drugiej przytłaczającą ciszę. Teoretycznie dziennikarz powinien być obiektywny i ja zawsze staram się sprawiedliwie oceniać piłkarzy, ale przecież nie będę ukrywał swojej sympatii do Pogoni. Szczecin to moje miasto, granatowo-bordowe barwy są ze mną od dziecka, zawsze jestem sercem za swoją drużyną i nie zamierzam tego
zmieniać. Przeżywam wszystkie porażki tak samo mocno jak piłkarze i rozumiem ich żal po meczach przegranych w nieszczęśliwych okolicznościach. Nie dziwię się zawodnikom, gdy nie chce im się rozmawiać z dziennikarzami po klęskach, ale z drugiej strony oni muszą zrozumieć, że taka jest nasza praca. Mamy za zadanie wyciągnąć coś od piłkarzy nawet w trudnych chwilach.
***
Kiedyś moje stanowisko pracy znajdowało się na płycie boiska mniej więcej na wysokości linii środkowej. Nie komentowałem wtedy meczu, tylko miałem za zadanie przeprowadzić szybkie rozmowy z zawodnikami, którzy schodzili z murawy. Po zakończeniu spotkania zlecono mi zrobienie na żywo wywiadu z kierownikiem drużyny Leszkiem Pokorskim.
– Panie Leszku, to bardzo ważne zwycięstwo dla Pogoni, bo zwiększa nasze szanse na utrzymanie w ekstraklasie – zacząłem od stwierdzenia, które brzmiało tak lub bardzo podobnie.
– O czym pan mówi? Jakie utrzymanie? To zwycięstwo daje nam szansę na walkę o awans do Pucharu UEFA! – odpowiedział bardzo nerwowo.
Pan Leszek strasznie się zagotował, więc nie było już mowy o kolejnych pytaniach. Jak się później okazało, w tym sezonie Pogoń spadła z ekstraklasy.
Komentarze
Artur Dyczewski – Nie jestem Andrzej — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>