Dariusz Dźwigała – “Ta kwota to w jakiej walucie?”
Potężne uderzenie z dystansu i białe buty – przede wszystkim z tego kojarzony jest Dariusz Dźwigała. Jak były zawodnik Pogoni wspomina grę w Szczecinie?
Więcej historii związnych z Dumą Pomorza znajdziecie w książce “70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin”. Plik z całą książką znajdziecie TUTAJ (kliknij).
Dariusz Dźwigała
Urodził się w 1969 roku. Pochodzi z Warszawy. W klubie występował, z kilkumiesięczną przerwą, w latach 2000-02. Z Dumą Pomorza wywalczył wicemistrzostwo Polski (2001). Był kapitanem Portowców. Po zakończeniu kariery piłkarskiej został trenerem. Prowadził m.in. juniorskie reprezentacje Polski, do których wielokrotnie powoływał młodych piłkarzy Akademii Pogoni.
***
Do Pogoni trafiłem wiosną 2000 roku. Już wcześniej interesował się mną trener Albin Mikulski, od którego otrzymałem zaproszenie na zgrupowanie Pogoni w Sosnowcu. Pamiętam, że ten obóz zakończył się bardzo szybko ze względu na problemy organizacyjne klubu. Wówczas bardzo zaimponowała mi atmosfera, jaka była w zespole. Z chłopakami przebywałem krótko, ale od początku czuć było chemię w szatni, w której prym wiedli Robert Dymkowski i Radek Majdan.
Pomimo problemów finansowych klubu, drużyna była bardzo skonsolidowana. Zresztą jako piłkarz zawsze kierowałem się zasadą, żeby wskoczyć jak najszybciej do ekstraklasy i jak najdłużej się w niej utrzymać. By grać w niej, nawet kosztem mniejszych pieniędzy. Teraz, gdy jestem trenerem, to samo powtarzam swoim podopiecznym, żeby trzymali się jak najmocniej możliwie jak najwyższych lig.
W tym samym czasie chciał mnie też Śląsk Wrocław, który grał na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Tam miałbym korzystniejsze warunki organizacyjne, ale wolałem grać w Szczecinie i z perspektywy czasu uważam, że wybrałem bardzo dobrze.
***
Najpierw Pogoń nie dogadała się z Górnikiem Zabrze, który nie chciał mnie puścić do Szczecina. Temat mojego transferu upadł, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Kiedy przychodziłem do Pogoni to trenerem nadal był pan Mikulski, ale właścicielem był już Sabri Bekdas i to z nim ustalałem warunki swojego kontraktu.
W Zabrzu miałem określoną pensję w skali rocznej i przyjechałem do Warszawy na rozmowy z panem Bekdasem.
– Ile chciałbyś zarabiać? – zapytał mnie szef klubu.
Powiedziałem mu wtedy kwotę ponad dwa razy większą, niż to, co miałem wcześniej w Górniku. Plan miałem taki, by po prostu zacząć z wysokiego C i móc się potargować.
– O pensji w jakiej walucie mówisz? – dopytywał Bekdas.
Na taki przebieg negocjacji nie byłem już przygotowany. Zaskoczył mnie i powiedziałem, że mam na myśli oczywiście złotówki. Nawet nie targował się ze mną i podpisaliśmy umowę. Po fakcie okazało się, że piłkarze, którzy przychodzili wówczas do Pogoni, otrzymywali podobne sumy. Tyle, że w markach niemieckich, a więc dwukrotnie więcej ode mnie. Po pewnym czasie, kiedy prezes zobaczył, jaka jest moja pozycja w zespole, zaprosił mnie do gabinetu i zwiększył mi kontrakt.
***
Od samego początku mojej gry w Szczecinie podchodziłem do kibiców z szacunkiem i oni obdarzyli mnie tym samym. Uważam zresztą, że broniłem się postawą na boisku. Chciałem pokazać kibicom, że będę przydatnym dla klubu zawodnikiem. Z czasem na jednym z sektorów powstał nawet mój osobisty fan club!
Docierały do mnie też słuchy, że są kibice, którzy mają plakaty ze mną na ścianach swoich mieszkań. Nigdy nie spotkałem się z agresją czy złym słowem ze strony fanów. Mógł mieć na to wpływ fakt, że trzymałem się z Radkiem Majdanem, który był uwielbiany przez fanów Pogoni. Dzięki temu pewnie było mi łatwiej.
Przy Twardowskiego zaczynałem z numerem 31. Liczba na plecach nawiązywała do mojego wieku. Później, co pewnie nikogo nie zdziwi, miałem na trykocie numer 32. I tak sobie zmieniałem co sezon.
***
Bardzo dobrze czuję się w bieli. Kiedy tylko wychodziłem na boisko w białych butach, to czułem się troszeczkę lepszy i szybszy. W korkach takiego właśnie koloru występowałem również w Pogoni. Zresztą do dzisiaj mi to zostało i kiedy tylko mam możliwość gry w piłkę, to wychodzę właśnie w białych butach. Trenerzy nie robili mi z tego powodu problemów, choć w moich czasach było zdecydowanie mniej miejsca na ekstrawagancję.
Wtedy w Pogoni nie było ważne, czy do szatni trafiał zawodnik młody, czy stary. Funkcjonowała jeszcze dawna zasada, że nowy piłkarz przechodzi chrzest. Mnie to oczywiście nie ominęło, choć trochę mnie oszczędzono ze względu na wiek. Kilka klapsów jednak dostałem.
***
Kibice pamiętają moje bramki z dystansu. Jeśli chodzi o silne strzały, jest to mój wrodzony atut, który doskonaliłem od początku swojej przygody z piłką. Jestem wychowankiem Drukarza Warszawa, czyli klubu z Parku Skaryszewskiego.
Tam, między drzewami, na drewnianej tablicy narysowana była bramka, w której powycinane były okienka. Właśnie na tej tablicy doskonaliłem uderzenia z rotacją nad murem. Przyznam się, że bez muru nie lubiłem strzelać. Kiedy jest ustawiony, ma się większą wyobraźnię uderzenia. Jako dziecko poświęcałem temu elementowi bardzo dużo czasu. W każdym kolejnym klubie tę kwestię dopieszczałem i w efekcie miałem dużą różnorodność uderzenia. Lubiłem kopnąć piłkę zarówno prostym podbiciem na siłę, jak i zewnętrznym podbiciem nad murem. Później stało się to moim znakiem rozpoznawczym.
***
Uważam siebie za zawodnika, który – jak na posiadane umiejętności – osiągnął za mało. Na boisku byłem spryciarzem, bo lubiłem wykorzystać moment, kiedy bramkarz ustawiał mur i sędzia nie powiedział, że „czekamy na gwizdek”. Tego typu trafienia zaliczałem na przykład w meczach ze Śląskiem Wrocław i Fylkirem Reykjavik. Wykorzystywałem gapiostwo przeciwnika.
W wicemistrzowskim sezonie mieliśmy wielu świetnych zawodników. Wiadomo, że kiedy w grę wchodzą duże pieniądze, jest wyrównana kadra i ma się obiecane duże premie, to każdy chce grać i nikt nie chce czuć się gorszy od kolegi. W rundzie rewanżowej zaczęły się między nami lekkie zgrzyty. W tym czasie niefortunnie przegraliśmy kilka meczów i w takiej sytuacji to normalna rzecz. Dodatkowo pojawiały się lekkie zaległości, ale nie dam złego słowa powiedzieć o tamtej drużynie oraz prezesie Bekdasie. Dużo mu zawdzięczam.
***
Do sezonu wicemistrzowskiego przygotowywał nas Janusz Wójcik. Nie byłem jego zwolennikiem, gdyż stawiał bardziej na Darka Gęsiora i Pawła Drumlaka, a nie na mnie. Później do klubu przyszedł trener Edward Lorens, od którego dostałem duży kredyt zaufania. On bardzo we mnie wierzył i był dla mnie jak ojciec, co później przełożyło się na moją pozycję w zespole i całej lidze. Byłem wtedy bardzo pewny siebie i swoich umiejętności. Każdy piłkarz dochodzi do takiego momentu, że chciałby spróbować swoich sił w zagranicznym klubie. W 2001 roku zrobiłem dobre wrażenie podczas towarzyskiego turnieju Antalya Cup. Pamiętam, że Galatasaray Stambuł po tych rozgrywkach bardzo chciało pozyskać Pawła Drumlaka. Ten jednak zrezygnował z wyjazdu. Prezes Bekdas otrzymał także zapytanie o mnie od Diyarbakirsporu Kulübü. Trener tego klubu przyjeżdżał oglądać mnie również w Szczecinie i następnie trafiłem do Turcji. Tam spotkałem się z Olgierdem Moskalewiczem, który trafił do Diyarbakir razem z Arturem Sarnatem z Wisły Kraków. We trzech mieszkaliśmy w jednym bloku. Diyarbakirspor miał zapłacić za nich określoną kwotę, ale nie zrobił tego na czas. W efekcie obaj po miesiącu wrócili do Wisły. Wspólnie spędziliśmy tam krótki okres, ale z „Olem” utrzymuję kontakt do dzisiaj.
Również moja przygoda w Turcji trwała krótko, bo nie sprawdziłem się tam sportowo. W trakcie mojego wypożyczenia zmienił się trener. Wtedy przestałem w ogóle grać. Moja frustracja pogłębiała się. Rodzina wróciła do Polski i ja także chciałem wrócić do domu, bo to dodatkowo był okres przed świętami Bożego Narodzenia. Klub z kolei nie chciał mnie puścić. Nie wiem, czy robiono mi to po złości. Byłem na tyle zdołowany psychicznie, że podjąłem decyzję, że chcę rozwiązać kontrakt. Robiłem wszystko, aby tak się stało.
***
Na początku 2002 roku zrezygnowałem z dużych pieniędzy i wróciłem do Szczecina. Wtedy prezes Bekdas wyszedł do mnie z pomocą i zanim klub przejął Les Gondor, to ja miałem zwiększony kontrakt. Wszystko po to, by zniwelować stratę pieniędzy, które miałbym zarobić w Turcji.
Jak się później okazało, zwiększone pieniądze miałem tylko na papierze. Chwilę później szczeciński klub miał już spore problemy finansowe. W szatni też nie było różowo. Mieliśmy słabszy zespół i więcej meczów się przegrywało, niż wygrywało. Między nami, a ówczesnym prezesem odbywały się też rozmowy o tym, jak ma nam zapłacić. Nie miał gotówki i w zamian oferował nam na przykład… meble.
W szatni też był już inny zespół niż ten, do którego przychodziłem. Nie było między nami takiej chemii. Do tego nabawiłem się kontuzji i przyszedł czas, że rozwiązałem kontrakt z klubem i wróciłem do Polonii Warszawa, w której się wychowałem.
***
Można powiedzieć, że najwyższą formę sportową osiągnąłem po ukończeniu 30 lat. Wtedy grałem w drużynie, która zdobyła wicemistrzostwo Polski i byłem jej ważną częścią. Aby móc utrzymać się w tak silnym zespole, musiałem pokazywać się z jak najlepszej strony. Moja psychika była na wysokim poziomie i wierzyłem w swoje umiejętności.
Do tego dochodził fajny klimat na stadionie. Naprawdę czekało się cały tydzień, by móc znowu wyjść na boisko i grać dla szczecińskiej publiczności. Na pewno nasze wyniki także napędzały widownię, która licznie przychodziła nas oglądać.
W tym czasie do Szczecina trafiali też zawodnicy o naprawdę uznanej marce. Jako przykład niech posłuży Oleg Salenko, choć on akurat kariery w Pogoni nie zrobił. Ale na wyobraźnię kibiców działał fakt, że przychodził do nas król strzelców Mistrzostw Świata. Wtedy przy Twardowskiego był klimat na piłkę nożną. To wszystko sprawiło, że najlepszy moment swojej kariery miałem właśnie w Szczecinie.
***
Pogoń zawsze będę miał w sercu, bo tu poznałem bardzo wielu ludzi, którzy tworzyli świetną atmosferę. O tym klubie mogę wypowiadać się tylko dobrze. Oczywiście były też słabsze momenty, ale nigdzie w Polsce nie było dane mi grać na stadionie, gdzie na meczu było ponad 20 tysięcy kibiców. Pamiętam takie spotkania, jak to z Legią Warszawa, w którym na murawę poleciało kilkanaście tysięcy serpentyn. To są przeżycia nie do zapomnienia.
Byłem kapitanem drużyny, a zatem czułem podwójną dumę. Muszę przyznać, że Szczecin jest fajnym miejscem do życia. Otoczka wokół Pogoni i świetni piłkarze z całej Polski, których sprowadził Sabri Bekdas, to było coś wielkiego. Wtedy też osiągnęliśmy wielki sukces, choć po latach muszę przyznać, że czuję niedosyt. Powinniśmy wtedy zdobyć Mistrzostwo Polski.
Autor: Pogoń Szczecin S.A.
Źródło: Pogoń Szczecin S.A.
Komentarze
Dariusz Dźwigała – “Ta kwota to w jakiej walucie?” — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>