Piotr Mandrysz. Rundak i salto były jego znakiem rozpoznawczym
Na Twardowskiego trafił jako doświadczony zawodnik, a po kilku latach rozpoczynał pracę szkoleniową jako młody trener. W 2010 roku Piotr Mandrysz dotarł z Portowcami do finału Pucharu Polski. Zachęcamy do lektury jego wspomnień.
Więcej historii związnych z Dumą Pomorza znajdziecie w książce “70 niezwykłych historii na 70-lecie Pogoni Szczecin”. Plik z całą książką znajdziecie TUTAJ (kliknij).
Piotr Mandrysz
174 oficjalne mecze w Pogoni.
Urodził się w 1962 roku w Rybniku. W klubie grał w latach 90. Wywalczył awans do ekstraklasy (1997). W 2008 roku został trenerem odbudowującej się Dumy Pomorza, z którą najpierw wywalczył awans do I ligi, a następnie poprowadził ją do finału Pucharu Polski (2010).
***
Marzyłem o grze w najwyższej klasie rozgrywkowej, w której – przed przyjściem do Pogoni – występowałem przez 1,5 roku w barwach Zagłębia Sosnowiec. Gdy dowiedziałem się od znajomego menedżera, że będąca beniaminkiem Pogoń jest mną zainteresowana, to bardzo się z tego ucieszyłem. Miałem wtedy prawie 30 lat.
Odległość pomiędzy moim rodzinnym Rybnikiem a Szczecinem sprawiła, że musiałem jednak zastanowić się nad tym transferem. Impulsem do przenosin była decyzja mojej żony, która miała na Górnym Śląsku dobrze płatną pracę. Ja nie wyobrażałem sobie mieszkania tutaj samemu. To ona zostawiła posadę i namówiła mnie na przeprowadzkę.
***
Na pierwszy obóz pojechaliśmy do Austrii. To zgrupowanie było dość dziwne, bo nie było z nami pierwszego trenera. Leszek Jezierski po wprowadzeniu Pogoni do I ligi złożył rezygnację, a nowego szkoleniowca jeszcze nie było. Pojechaliśmy na obóz z opiekującymi się nami Zbyszkiem Kozłowskim i Bogusławem Baniakiem. Obaj zostali później asystentami nowego szkoleniowca Romualda Szukiełowicza.
Z trenerem mieliśmy jeden problem, ponieważ w tamtych czasach mecze były transmitowane przez szczecińską „Trójkę”, w której gospodarzem programu był Piotr Baranowski. W tygodniu poprzedzającym spotkanie ekipa telewizyjna lubiła przyjechać na stadion, żeby zrobić materiał przedmeczowy. Ilekroć przyjeżdżali, to Szukiełowiczowi bardzo zależało, by jak najlepiej wypaść, dlatego na treningu nas katował! Prosiliśmy chłopaków z telewizji, aby nie przyjeżdżali dzień przed spotkaniem, bo zamiast rozruchu, dostawaliśmy ostro w kość.
***
Byliśmy kiedyś na obozie zimowym i trenerzy asystenci „wypuszczali” nas co dwie minuty, żebyśmy wchodzili na górę pod wyciągiem narciarskim. Tam czekał na nas pierwszy szkoleniowiec i później musieliśmy zbiec na dół. Trzymaliśmy się za ramiona, bo było bardzo stromo i szliśmy do przodu, a jadący wyciągiem narciarze naśmiewali się, że nie stać nas na bilet.
Z wesołych momentów pamiętam też, gdy pewnego listopadowego dnia, przy okazji meczu Andrzeja Rycaka odwiedził brat bliźniak. Wiedzieliśmy, że przyjechał, ale nie spodziewaliśmy się, iż przyjdzie do naszej szatni. Siedząc w pomieszczeniu Darka Dalkego zobaczyłem, że przechodzi Andrzej.
– Możesz zamykać te drzwi, nie czujesz, że ciągnie zimne powietrze?! – zrąbałem go, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Była przecież późna jesień, a my przebieraliśmy się w dawnym baraku. Ten zmieszany zamknął drzwi i poszedł. Po chwili przyszedł drugi z Rycaków, inaczej ubrany. Zrozumiałem, że to Wojtek dostał ochrzan za Andrzeja, który wcześniej nie domknął drzwi i zrobiło mi się głupio. Na szczęście potrafiliśmy obrócić to w żart i nikt się nie obrażał.Oni wcześniej wspólnie występowali w Hetmanie Zamość i żartowaliśmy, że są do siebie tak podobni, iż mogliby w przerwie robić zmiany i przeciwnicy nie zorientowaliby się w sytuacji.
***
Za namową mamy w młodości uprawiałem gimnastykę sportową i stąd też moje zdolności akrobatyczne. Tyle tylko, że zawsze na treningi gimnastyczne chodziłem z piłką i kiedy już zrobiłem wszystko, co mi kazano, to leciałem do kolegów, żeby grać z nimi w futbol. Często po strzelonych bramkach lubiłem robić rondak i salto w tył.
W Pogoni jako pierwszy wykonywałem tego typu cieszynki. W meczu z Wisłą Kraków przegrywaliśmy 0:2 i wyciągnęliśmy wynik na 2:2. Po zdobytej bramce zrobiłem salto, a noga wpadła mi w dziurę. Wówczas murawa nie prezentowała się tak dobrze jak teraz i niewiele zabrakło, a skręciłbym nogę.
***
W sezonie 1992/93 jako beniaminek zrobiliśmy z Pogonią 7. miejsce, a rok później skończyliśmy na 5. pozycji. Przez 9 kolejek rundy jesiennej byliśmy liderem. Wówczas przyjechał do nas Górnik Zabrze, który przy pełnym stadionie ograł nas 2:1 i zrzucił z pierwszego miejsca.
W lecie, przed rozpoczęciem tych rozgrywek, praktycznie nie mieliśmy odpoczynku, ponieważ zostaliśmy zgłoszeni do Pucharu Intertoto. Naszym rywalem była FC Kopenhaga, którą pokonaliśmy aż 5:0. Następnie przegraliśmy z IFK Norrköping 1:4 i mierzyliśmy się z Austrią Wiedeń. Zagraliśmy bardzo dobry mecz, ale ostatecznie ulegliśmy 0:2. Pokazaliśmy się w Europie z dobrej strony, ale później odbiło się to na naszej formie i w trakcie rundy jesiennej brakowało nam sił. Nie wiadomo też, co by było, gdyby został z nami trener Szukiełowicz, który zimą odszedł do Zawiszy Bydgoszcz. Posadę po nim przejął debiutujący w roli pierwszego szkoleniowca Jurek Kasalik. Zależało mu, żeby jak najlepiej pokazać się w nowej pracy i trochę za mocno „przykręcił nam śrubę” zimą, przez co początek wiosny mieliśmy słaby. Końcówka sezonu wyglądała natomiast fajnie, stąd zakończyliśmy rozgrywki na 5. miejscu. Zabrakło nam niestety punktów z początku rundy.
Mimo wszystko trzeba przyznać, że patrząc na ówczesne możliwości organizacyjne klubu, to zrobiliśmy wynik ponad stan.
***
Po krótkiej przygodzie w Austrii trafiłem do Rakowa Częstochowa. Nie było wtedy oferty z Pogoni. Być może uznano, że jestem już za stary. Życie napisało jednak taki scenariusz, że dzięki dobrej postawie na boisku w 1996 roku w Szczecinie znowu pojawiło się zainteresowanie moją osobą.
Początkowo nie chciałem się przenosić, ponieważ w Częstochowie mieliśmy szansę na europejskie puchary, lecz dyrektor Andrzej Rynkiewicz skusił mnie propozycją roli grającego asystenta. Moim celem była praca jako trener i taka okazja otwierała mi do tego furtkę. Zgodziłem się rozwiązać swój kontrakt z Rakowem i powrócić do Pogoni. Wiosną pomogłem zespołowi awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej.
***
W 1997 roku, już po awansie do I ligi, klub zaskoczył mnie propozycją objęcia zespołu. Miałbym pracować jako pierwszy trener po tym, jak nie przedłużono umowy z „Szukiełem”. Musiałbym wówczas zawiesić karierę zawodniczą, a miałem 35 lat i czułem się na siłach do gry.
Ostatecznie podjąłem decyzję, że zostanę pierwszym szkoleniowcem. Spełniałem wszystkie wymogi, aby otrzymać licencję, ale PZPN odrzucił mój wniosek i po dwóch tygodniach prowadzenia zespołu przekazałem stery w ręce Bogusia Baniaka, pozostając grającym asystentem.
***
Muszę przyznać, że na mieście byłem osobą rozpoznawalną. Było to bardzo miłe, choć czasem też uciążliwe. W okresie gry dla Pogoni podjąłem decyzję o budowie domu na Śląsku i ciekawostką jest to, że połowa produktów znajdujących się w tym domu, to są rzeczy pochodzące ze Szczecina. Właśnie ta popularność sprawiła, że często dostawałem różnego rodzaju rabaty na dobra, które kupowałem. Dlatego, kiedy po raz drugi żegnałem się z tym miastem w 1999 roku, to znajomi podstawili mi czterotonowy samochód, żebym mógł wszystko ze sobą zabrać! To również był przejaw sympatii kibiców Pogoni w stosunku do mnie.
***
Blisko dekadę później rozpocząłem swój ostatni epizod w Szczecinie. W 2008 roku Pogoń wykorzystała fakt, że po wprowadzeniu Piasta do ekstraklasy nie przedłużono ze mną kontraktu w Gliwicach, choć mieliśmy już uzgodnione warunki. Pogoń była wtedy w II lidze zachodniej, a więc na trzecim szczeblu rozgrywek. Zadzwonił do mnie we wrześniu Robert Dymkowski, który był dyrektorem sportowym. Pogoń szukała trenera, ponieważ wyniki nie były takie, jak zakładano przed sezonem.
Przyjechałem do klubu na rozmowy. Dyskutowaliśmy bardzo długo z panami Grzegorzem Smolnym i Arturem Kałużnym. Trwało to do późnych godzin nocnych. W pewnym momencie chciałem się wycofać, ale ostatecznie mnie przekonali. Zobaczyli, że waham się z podjęciem decyzji i dopóki nie zgodziłem się na podjęcie pracy, to nie pozwolili mi położyć się spać. Tak długo mnie przekonywali, że w końcu się zdecydowałem.
Drużyna bardziej musiała oglądać się za siebie, niż liczyć na awans do I ligi. Zadecydował sentyment, bo Pogoń to zawsze będzie mój klub. Już po 9 miesiącach od podpisania kontraktu udało nam się awansować, a rok później przeżyliśmy piękną przygodę w Pucharze Polski, w którym dotarliśmy do samego finału.
Komentarze
Piotr Mandrysz. Rundak i salto były jego znakiem rozpoznawczym — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>